środa, 31 grudnia 2014

Wiersz .3. Znikam, przenikam powietrze.

Znikam, przenikam powietrze

Rozsypuję się.
Kiedyś ktoś rzucił mną
Zbyt mocno
I wtedy zaczęłam pękać.
Teraz sypię się jak figurka z piasku.
Rozpadam się na miliony kawałków.
Znikam, przenikam powietrze.
I choć chcę, to nie mogę płakać.

Nie wolno ci płakać.
Ile razy sobie to mówiłam?

Choć wiem, że znikam
To jest to przyjemne.
Miliony lusterek wybuchło w powietrze.
Z moich dłoni, oczu
Serca.
Ucieka ze mnie dusza. 
Żegnam ją pocałunkiem 
W połyskliwy policzek.
I po raz ostatni szczerze się uśmiecham.

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 9.Rdzawa pełnia

W tej właśnie chwili uświadomiłam sobie, jak ulotne jest szczęście. Kiedy zawył róg, a nasze dłonie zostały rozdzielone.
 Przez portal, ze strasznym hukiem wjeżdża a na polanę armia uzbrojonych po zęby duchów. Jest ich tak dużo. Oniemiałam. Stoję wryta w ziemię, mimo ewidentnie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Na ich czele stoi centaur, jest ogromny. Ma granatową skórę, długie czarne włosy spięte w warkocz i ogon tego samego koloru. Cały jest w bliznach. Ma je nawet na twarzy, z której patrzą na mnie złowrogo rubinowe oczy. W wielkiej dłoni trzyma żelazny młot. Podnosi rękę i mierzy nim prosto we mnie. Nie zdążę już nic zrobić. Przez ułamek sekundy widzę przerażenie i strach oczach Daniela, świat poczerniał. Potworny ból w żebrach . Czuję jak chude palce wymykają mi się z rąk. Nie mogę go stracić. Ignorując ból odbijam się od podłoża jak piłka i  ryjąc piętami ziemię przybieram pozycję do skoku.
- Uciekaj!- Krótki rozkaz z moich ust, który nie zna sprzeciwu. Wzrok wrócił. Widzę jak  Daniel odskakuje do tyłu, unikając ciosu miecza jednego z krasnoludów, siedzącego na czarnym jednorożcu. Uderza plecami u pień drzewa. Fala żołnierzy zabiera mi widoczność. Zaraz go tam zabiją. Krzyk, odskakuję unikając srebrnej klingi. Muszę szybko dostać się na drugą stronę. Mój przeciwnik atakuje ponownie. To czarny faun. Ponownie umykam ostrzu. W ten sposób nie zdążę, jedyny sposób to utorować sobie ścieżkę wśród wciąż rosnącej liczby ciał . Siłą. Patrzę w złote oczy wroga. Wydaję z siebie dziki ryk, którym zaskakuję samą siebie. Odbijam się od ziemi i próbuję go przeskoczyć.Ten jednak uniemożliwia mi to uderzając opancerzoną głową w mój brzuch. Z trudem chwytam równowagę wracając do pozycji przyczajonego zwierzęcia. W okół panuje straszny hałas. Krzyki splatają się ze sobą tworząc mrożący krew w żyłach dźwięk. Serce bije mi jak szalone. Ogarnia mnie coraz większy strach.
- Odsuń się, nie chcę z tobą walczyć!- Spróbuję go przekonać. Prawdę mówiąc nigdy nie walczyłam i jestem w dużo gorszej sytuacji a zwracam się do niego jakbym darowała mu życie.
- Hahaha - Gardłowy śmiech raniący uszy.
- Tu jest wojna paniusiu! Istnieje tylko jedna zasada! Zabij, albo zgiń!- To mówiąc podnosi broń i rycząc celuje prosto w moją głowę.
- Tori!- W oddali słyszę krzyk Daniela. Głos mu się łamie. Jest przerażony.
BUM-BUM...
Nie.. Nie pozwolę...Nie mogę go stracić... Widzę błysk światła odbijający się w klindze miecza tuż koło mojej głowy. Jednym płynnym ruchem omijam klingę i wyprostowanymi palcami przebijam miękką szyję fauna. Czuję gorąco na palcach. Przeciwnik wydaje z siebie dziwny bulgot. Cofam rękę wyrywając ją z ciała. Na moja twarz spada kilka gorących kropli. Zabiłam go... Słyszę jak trup z hukiem upada na ziemię..  Jego serce bije jak szalone. Zwalnia. Już nie bije. Wpatruję się z niedowierzaniem w moją zakrwawioną dłoń. Paznokcie mi się wydłużyły. Są jak komplet małych sztyletów.  Naprawdę... Go zabiłam...
- Tori!- Daniel... Widzę go, otacza go wieniec wrogów. Zwinne unika ciosów. Powala jednego z żołnierzy skacząc i kopiąc go w szczękę z pół obrotu. Walczy też pięściami. Ciosy są silne. Daje sobie radę, ale przy tak dużej ilości przeciwników za chwilę padnie. Krzyczy. Dostał strzałą w ramię.
- Daniel! - Ruszam do przodu jakby wystrzelona z procy. Stojącym mi na drodze rozszarpuję gardła pazurami. Tańczę między ostrzami tak lekko jakbym unikała gałęzi. Zmieniłam się w dzikie zwierze które zabija nawet o tym nie myśląc. Fakt że coś może mu się stać... Wlewa mi w żyły czysty ogień. Wściekle rycząc dopadam w końcu jednego z dwóch otaczających go żołnierzy. Jeden ruch ręką i pada na ziemię. Daniel się męczy, do jego piersi zbliża się klinga ciężkiego dwuręcznego miecza. Zaciska zęby. Wyrywa strzałę z ciała zdrową ręką i potężnym kopniakiem wytrąca miecz z rąk przeciwnika. Krzycząc wbija strzałę w kark żołnierza. Ja rzucam się na zbliżającego się centaura kończąc kolejny żywot. Odwracam się. Patrzę w te piękne brązowe oczy i ich nie poznaję. Szeroko otwarte, z niedowierzaniem patrzą prosto na mnie. Muszę teraz wyglądać tak jak on. Stoimy na przeciw siebie a otaczają nas krzyki przerażenia. Kolejny dźwięk rogu. Koło nas przebiega chorda duchów obryzganych krwią. Wracają. To już koniec. Portal zamyka się. Teraz wyraźnie słyszę rozpacz w głosach wokół. Tylu ich łka, po stracie kogoś bliskiego. Trzymając się kurczowo martwego ciała. Widzę Rairę. Z jej ust wydobywa się nieludzki skowyt. W zakrwawionych ramionach kołysze... Lili... Dorian cały we krwi stoi osłupiały, podobnie jak my. Wszędzie na trawie roi się od rdzawych plam. Wszystko jest rozwalone, nie ma śladu po uczcie i ognisku. W powietrzu unosi  się zapach śmierci. Każde oczy które napotykam wzrokiem, są pełne obłędu. Tak strasznego widoku nigdy nie miałam przed oczami. Wracam wzrokiem do Daniela, jakby pragnąc się upewnić czy naprawdę żyje. Nasze oczy się spotykają. Robię krok, bezwiednie. Idę do niego a on idzie do mnie. Gdy jesteśmy już blisko chwytamy się siebie nawzajem tak rozpaczliwie, że nie wiem czy można nazwać to przytulaniem.Trzymając się razem kurczowo osuwamy się na kolana. Czuję ciepło na ramieniu. Wiem że teraz z jego szeroko otwartych oczu płyną łzy, tak samo jak z moich. Przez to jedyne pół godziny, które zazwyczaj wypełnione było śmiechem i magią, udało się komuś wylać tyle krwi. W tą pełnię księżyc zabarwił się na rdzawy kolor, i trudno go będzie zmyć z naszej pamięci. Nic się od teraz nie liczy, tylko to, że Daniel odwzajemnia mój uścisk.

piątek, 7 listopada 2014

Wiersz.2. Dom.

           Dom

Gdzie jest ten dom?
Bo te zimne cztery bryły...
Niczym są...
Ściany pełne krzyków
Mają w sobie mrok.
Ten dom... To nie dom...
Czy dom musi mieć ściany?
Bo gdy nie...
To u powały wisiał by mi w takowym
Kryształowy żyrandol z gwiazd utkany,
A na podłodze gobelin z trawy.
Moim psem wilk, matką mi ziemia,
A ojcem Bóg,
Uśmiechy słali by mi w deszczu i
W słońcu i w wierze,
Miłością gładząc pochyloną głowę
Dziecka co  żyje powietrzem.
Dziecka ziemi, siostry prochu,
Coby oddech swój splatało z matą ziemią.
Gdzie jest ten dom?
Chcę do niego.

sobota, 1 listopada 2014

Mały bonus

Cześć wszystkim
Ostatnio stwierdziłam, że mogą zdarzyć się spore odstępy czasu między kolejnymi rozdziałami ( tak jak w przypadku ostatniego) więc postanowiłam, że w ramach załatania tychże dziur będę dodawać moje wiersze , bądź zdjęcia. Postaram się robić to systematycznie, przynajmniej raz na tydzień, zobaczymy jak mi wyjdzie :p


            Długo...

Skruszone serce rozwiał wiatr
I utkwił je w gałęziach wierzby.
Długo płakała nad skruszonym sercem.

W błękitne oczy wbił się ból
I czarną pustkę pozostawił.
Długo nie przejrzy, bo ją świat odprawił.

Na białych palcach czarne łzy
I siatka cienkich blizn kolczastych.
Długo nie nie znikną te znamiona straszne.

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 8. Świat, ten piękniejszy.

Otwieram oczy. Obejmuję jakąś postać. To Daniel. Stykamy się głowami. Leżę wtulona w jego plecy. Wczoraj musieliśmy zasnąć podczas rozmowy. Wciągam powietrze, wdychając zapach jego włosów. Pachnie jak nagrzane słońcem leśne igły i dzikie róże. Rodziców pewnie nie ma w domu, więc nie zauważyli nawet, że mnie nie ma. Mimo, że całą noc byłam nie wiadomo gdzie. Pierwszy raz jestem tak blisko kogoś. To miłe uczucie. Czuję i słyszę jak jego serce bije, spokojnym, jednostajnym rytmem. Jest taki niewinny, bezbronny.Podnoszę się. Nie wiem która godzina, ale czuję, że nie powinnam już leżeć. Stawiam stopy na litej skale podłoża jaskini. Podchodzę do kamiennego stołu pełnego przeróżnych owoców. Orianczycy hodują je w swoich ukrytych jaskiniach. To rośliny które przetrwały miliony lat tylko dzięki duchom. Najbardziej lubię turikę. Jest słodko gorzka, ma czarną skórkę i miąższ, tylko jej pestki są jaskrawo błękitne. Na moje szczęście jest ich cała miska. Biorę jeden z nich, wbijam doń paznokcie i rozdzielam na pół. Rozrywany owoc głośno trzeszczy. Jest dość twardy. Daniel jęknął i nieznacznie się poruszył.
- Wstawaj! Mam coś dla ciebie.- Brak reakcji. Hmm... A gdyby tak... Podchodzę do skalnej półki na której leży moja śpiąca królewna i z wrednym uśmiechem na twarzy pochylam się i delikatnie dmucham mu do ucha. Jak skoczył! Oczy ma jak piątki i miota się jak opętany, by w efekcie z pięknym hukiem spaść z łóżka.
- Hahahahaha!- Wybucham niekontrolowanym śmiechem. Jego mina tylko potęguje moje rozbawienie.
- Coś ty mi zrobiła?!- Widzę jak wzdryga się raz po raz pod wpływem przechodzących go dreszczy. Twarz ma czerwoną. Zakrywa uszy dłońmi.
- Jakoś musiałam cię obudzić. Zresztą tylko dmuchnęłam ci do ucha.- Chwytam się pod boki , uśmiechając wrednie.
- To dlaczego poczułem coś takiego?- Zdziwiony. W sumie, ma do tego prawo, nic nie wie o świecie do którego dzisiaj wkroczy.
- Zwierzoskórzy mają bardzo wrażliwe uszy i ogony, podobnie jak zwierzęta, powinieneś zacząć się przyzwyczajać.
- No tak! Przemieniłem się! Teraz będę mógł wszystko zobaczyć!- Podrywa się na równe nogi i biegnie w kierunku drzwi. O, nie tak prędko. Chwytam go w biegu za ramię i siłą sadzam na kamiennej ławie.
- Najpierw coś zjedz. Kiedy stąd wyjdziemy nie będziemy mieli czasu ani ochoty myśleć o jedzeniu, a uwierz mi w tej postaci głód jest cztery razy bardziej dokuczliwy niż w ludzkiej.- Patrzy na mnie z wyrzutem.
- No dobra...- Jak dziecko. Uśmiecham się. Wręczam mu połowę turiki.
- Jaki piękny owoc! On też należy do świata duchów?
- Tak, to turika.- Patrzę jak wgryza się w czarny miąższ. Oczy błyszczą mu z podniecenia. Co to będzie, jak my stąd wyjdziemy.
- Pyszne...- Skierował wzrok na mnie i promiennie się uśmiecha. Jest taki szczęśliwy. Jego największe pragnienie się spełnia. I to właśnie dzisiaj, kiedy będzie mógł przemienić się całkowicie i świętować ze wszystkimi pełnię księżyca. Spędzę moją pierwszą pełnię tutaj z nim.Biorę kolejny kęs owocu i uśmiecham się. Cieszę się, że cię mam. Pochłonęliśmy już chyba po cztery turiki, więc można uznać nas za najedzonych.
- To co? Idziemy?- Pytam
- Idziemy!- Niemal w podskokach biegnie do do drzwi groty. Już ma je otwierać, kiedy zamiera w bezruchu. Podchodzę i chwytam jego dłoń. Czuję jak chude, zimne palce zaciskają się na moich. Znów jesteśmy całością. Patrzy mi w oczy. Boi się. Skinęłam głową,po chwili odpowiada tym samym. Chwytam za mosiężną klamkę i powoli otwieram drzwi oblewając nas jasnymi promieniami słońca.
- Oto twój nowy świat... - Mówiąc ściskam mocniej jego dłoń. Stopniowo, na jego twarzy pojawia się uśmiech. Chyba jest najszczęśliwszą osobą jaką w życiu widziałam.
BUM-BUM...
Chcę, żeby ten uśmiech nigdy nie zniknął z tej bladej twarzy. Przed nami rozgrywa się scena typowa dla baśni i legend. Jakbym otworzyła jakąś książkę . Jesteśmy na polanie . Grupka krasnoludów tacha wielki, żelazny kocioł. Strzygi, wróżki i elfiki znoszą chrust i gałęzie na ognisko. Centaury dźwigają ogromne spróchniałe belki. Nimfy i driady na wielkich drewnianych stołach kroją zawzięcie jakieś grzyby, owoce i mięso. Kilka faunów wraz z Trian i Zurią błękitnym proszkiem znaczą ogromne koło woków całej tej krzątaniny. Mamroczą przy tym słowa jakiegoś zaklęcia. Pewnie tworzą barierę chroniącą dodatkowo przed ludzkim wzrokiem. Kilka faunich dzieci wraz z Tymonem łapią jakąś białą kulkę. W końcu widzę go w ludzkiej postaci. Jest szczupły, niższy ode mnie o głowę. Jego czarne włosy spadają kosmykami na szczupłą twarz. Oczy ma takie same jak kiedy jest kotem. Teraz nie odrywa wzroku, od tego co goni. Małe,puchate stworzonko biegnie prosto w naszym kierunku.
- Stój! Wracaj! Hahaha! - Tymon wydziera się jak opętany próbując dorwać uciekające mu zwierze. Czarne, kocie uszy położył po sobie i zawzięcie zamiata ogonem. Ale biała kulka chyba wyczuwając niepoczytalność w głosie napastnika postanowiła za wszelką cenę umknąć oprawcy. W tym celu wskoczyła prosto w ramiona oniemiałego ze szczęścia Daniela. Teraz mogłam się przyjrzeć stworzeniu dokładniej. To jest jedno z tych magicznych zwierząt, które zaliczają się do świata duchów. Ten akurat jest czymś między jeleniem a królikiem. Jest wielkości królika ma długie królicze uszy i cały jest porośnięty króliczym, białym, mięciutkim futerkiem. Jego przednie łapki zakończone są małymi kopytkami. Oczy ma duże i jasno brązowe, to kolejna z jelenich cech. Na jego czole wyrastają małe rozgałęzione różki. Pyszczek jest płaski jak u królika, jednak przypomina sarni.Dodatkiem pochodzącym z nieokreślonego źródła jest długi puchaty ogon.
- Co to jest?- Pyta Daniel drapiąc zwierzaka za uchem.
- To króleń, jedno z magicznych zwierząt należących do świata Orian.
- Jest piękny.- Biała kulka chyba czuje się u niego bezpiecznie. Wpatrują się w siebie nawzajem prawie identycznymi oczami. Chichoczę, to wygląda zabawnie.
- O! Złapałeś moje jedzonko! Wielkie dzięki, ale teraz oddaj królenia.- Zdyszany Tymon wraz z grupką małych faunów już szykują się do odebrania zwierzęcia Danielowi. Króleń ujrzawszy kotoskórego zaczął warczeć i prychać wbijając pazurki tylnych łap w ręce Daniela.
- Jedzonko?! Tymon! To jeden z nas!- Warknęłam
- O, Tori, nie zauważyłem cię. Może i to duch ale mięsko ma smaczniejsze nisz zwykły królik. - Już wyciągnął ręce w kierunku zwierzęcia, ale zatrzymałam go,z impetem  uderzywszy ogonem w wyciągnięte palce.
- Ała!
- Ani mi się waż! Nie dostaniesz królenia!
- Bo co?!- Niemal warczeliśmy na siebie wymieniając groźne spojrzenia. Małe fauny najwyraźniej wyczuły niebezpieczeństwo bo błyskawicznie zniknęły z pola widzenia.
- Bo on jest mój. - Wtrącił Daniel zaskakując nas obu.
- Jak to twój?- Tymon został tym stwierdzeniem nieco zbity z tropu.
- To mój zwierzak. Przecież widziałeś jak wskakiwał mi na ręce.
- No... Fakt... Widziałem...- Jeden zero dla Daniela. Któleń ocalony
- Przeproś mojego... Turiki, że chciałeś go zjeść. - Tymon demonstracyjnie przewrócił oczami i ze spuszczonym ogonem i stulonymi uszami wyciągnął rękę żeby pogłaskać zwierzaka.
- Przepra... Ała!- Króleń chyba nie przyjął przeprosin bo bez oporów użarł kotoskórego w wyciągniętą dłoń.
- Szty! Mały...- Zatrzymał się w połowie wypowiedzi, po czym zadarł głowę i pogardliwie zamiatając ogonem, odszedł w przeciwnym kierunku.
- Turiki?- Pytam wskazując na stworzonko.
- No co? Nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Możesz być z siebie dumny, uratowałeś temu małemu skórę. - To mówiąc pogładziłam Turikiego po białym grzbiecie. W odpowiedzi wydał z siebie śmieszny fukający dźwięk.
- Chyba jest szczęśliwy- Daniel uśmiechnął się i podsadził kólenia na ramię. Zwierzę umościło się tam i dla zachowania  równowagi wbiło pazurki w jego odsłoniętą skórę. Dopiero teraz zauważyłam krew na jego przedramionach.
- Ale cię podrapał, chodź musimy to zbadać ,  zwierzęta tego typu lubią mieć różne podejrzane właściwości.- Szliśmy starając się nie przeszkadzać innym w pracy. Daniel pochłaniał wzrokiem dosłownie wszystko. Czasem nawet zatrzymywał się i musiałam pociągnąć go za sobą, żeby szedł dalej.
- Przygotowują się do czegoś?- Spytał
- Tak, dzisiaj mamy pełnię księżyca
- Obchodzicie ją jak święto?
- Tak, to magiczny dzień. W każdą pełnię od za piętnaście dwudziesta czwarta  do piętnaście po pierwszej otwiera się portal do świata duchów. Nasze światy przez to pół godziny mieszają się. My możemy wejść do ich świata a oni do naszego
- To znaczy, że dzisiaj można porozmawiać z duchami?
- Tak, jak najbardziej. O, jesteśmy. - Podeszłam do stojącej nieopodal Zurii.
- Cześć Zuria- uśmiechnęłam się a ona odpowiedziała mi tym samym.
- Witaj Tori- Powiedziała swoim lekko flegmatycznym głosem. Spojrzała na stojącego nieco z tyłu Daniela.
- Kto to?- Szepnęła przysuwając się bliżej.
- To Daniel- Pociągnęłam go do siebie  - To z jego powodu zawracam ci głowę. Mogłabyś sprawdzić mu te zadrapania? Króleń go podrapał.
- Nie ma problemu. - Wyciągnęła swoje lekko błękitnawe dłonie i dotykała kolejno małych ranek. Jej zamglone oczy patrzyły z uporem na niepewną twarz Daniela.
- Są czyste, nie ma trucizny.
- Całe szczęście, dziękujemy ci bardzo.- Uśmiechnęłam się i pociągnęłam Daniela za sobą w kierunku Doriana którego przed chwilą wyłapałam w tłumie.
- Nie ma za co- odpowiedziała mi machając na pożegnanie, po czym wróciła do kreślenia wzorów z błękitnego piasku.
- Cześć Dorian.- Przywitałam kolejną znajomą mi osobę.
- Tori! Jak miło cię widzieć. Ciebie również Daniel. Wszystko już z wami w porządku?
- Tak już wszystko dobrze - Odpowiadam w imieniu nas dwojga.
- Widzę, że nabyłeś zwierzaka- Dorian z uśmiechem pogłaskał królenia.
- Tak, nazywa się Turiki.- Oznajmił Daniel,najwyraźniej dumny z nowego nabytku.
- Możemy się na coś przydać?- Pytam rozglądając się.
- Możecie tak jak ja, krążyć po okolicy i pomagać w czym pomóc trzeba- Dorian uśmiechnął się i rozłożył ręce wskazując wokół. Tak też zrobiliśmy. Cały dzień minął nam na krojeniu mięsa, układaniu stosów z gałęzi i chrustu, łapaniu błędnych ogników do specjalnych naczyń i wieszaniu ich na sznurach jak lampiony i wielu innych męczących zajęciach. Jest koło wpół do dwunastej w  nocy. Siedzimy na skraju polany, ukryci między drzewami. Daniel po raz pierwszy przejdzie całkowitą przemianę. Stoimy na przeciwko siebie trzymając się za ręce.
- Musisz zajrzeć w głąb siebie. Czujesz to? - Mówię spokojnym głosem, prowadzę go krok po kroku.
- Czuję...
- To teraz poczuj to mocniej. Niech to uczucie całego cię przepełni. Teraz po prostu... Przestań się mu opierać...- Czuję jak kości zmieniają swój kształt. Puszczam jego dłonie. On tez się zmienia. Czuję ogień w piersi. Gorące dreszcze pełznące po całym ciele. I w jednej chwili z naszych gardeł wyrywa się krzyk, który płynnie zamienia się w skowyt wilka i ryk jelenia. Stoi przede mną. Czuję ostry zapach jego sierści. Zaczynamy skakać i tańczyć w okół siebie z radości. Świat jest taki wyraźny. Biegniemy obok siebie szybko jak wiatr, przecinając powietrze ze świstem. Nasze oczy się spotykają. Patrzę w te wielkie brązowe koraliki i czuję bijącą z nich radość. Jesteśmy całością. Mimo tego jak bardzo się od siebie różnimy. Nasze serca biją w jednym rytmie. Jesteśmy jednym. Przez to, że nie patrzyliśmy przed siebie potykamy się o wystający korzeń. Teraz toczymy się w dół stopniowo wracając do poprzedniej formy. Radosne piski przechodzą w śmiech. Z hukiem wpadamy na polanę, pełną intensywnego zapachu jedzenia i palonego drewna.. Leżymy koło siebie i śmiejemy się głośno, jak małe dzieci uradowane niezmiernie jakąś zabawą. Jestem taka szczęśliwa. Nikt nie zwraca na nas uwagi bo panuje tu niesamowity gwar. Wszyscy śmieją się, jedzą i tańczą w rytm faunich piszczałek. Nad nami wiszą lampiony z błędnymi ognikami i girlandy kwiatów oblężone przez wróżki. Jest naprawdę wspaniale.
- Patrz! - Daniel zrywa się na równe nogi. Również wstaję, próbując znaleźć wzrokiem to o co mu chodzi. Widzę. Pulsujące, fioletowe światło zawieszone metr nad ziemią.
- To brama do świata duchów ? - Pyta przysuwając się do mnie. Boi się
- Tak, to ona, nie bój się, zaraz zobaczymy coś naprawdę pięknego.- Chwytam jego rękę, po raz kolejny. Powoli zaczynam czuć, że moja dłoń bez tych chudych palców jest niekompletna. Odwzajemnia uścisk. Czekamy cierpliwie, na powoli ukazujący się obraz. Nagle do naszych uszu dobiega przeraźliwie głośny, basowy dźwięk rogu...

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 7. Bo nie tylko ból utwierdza nas w przekonaniu, że wciąż żyjemy.

Głos. Ktoś mnie woła. Wyraźnie jestem wzywana. Pulsujący ból w skroniach. Moją twarz wykrzywia grymas bólu.
- Wszystko w porządku?- Czuję dłoń Daniela na moim ramieniu. W jego oczach widzę wyraźnie niepokój pomieszany z zaskoczeniem. Przed chwilą normalnie rozmawialiśmy. Czuję jakby coś miało zaraz rozsadzić mi czaszkę. Chwytam się za głowę. Z pomiędzy zębów wyrywa mi się syk.
- Tori! Tori, co się dzieje?!- Boi się. Chcę go uspokoić, ale nie dam rady, ja...
- Muszę iść...- Powiedziałam to na głos?
- Co? Niby gdzie?- Czyli tak. Coś mnie wzywa... Muszę iść... Biec... Szybko... Wstaję. Czuję jak Daniel chwyta moją dłoń.
- Co się dzieje?! - Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Oswabadzam rękę z uścisku chudych palców. Stawiam coraz szybciej kolejne kroki na miękkiej trawie. Czuję jak wysokie, pojedyncze źdźbła łaskoczą mnie w ramiona. Biegnę.
- Czekaj!- Słyszę, że podąża za mną. Wskakuję między drzewa. Długie gałęzie, zaopatrzone w ciemne, pachnące igły smagają mnie po twarzy. Brak kontroli. Czysty instynkt. To Dorian musi mnie wzywać, tylko on, jako mój król, ma do tego władzę. Stopy uderzają leśną ściółkę z taką siłą, że sypią się za mną zeschłe igły i grudki błota. Nie wiem gdzie zmierzam, ale jednocześnie wiem.
- Stój! - Wciąż za mną biegnie. Słyszę jak z trudem łapie powietrze. Chcę się zatrzymać. Nie mogę. Jestem blisko... Bardzo blisko... To tu! Hamuję, wbijając w ziemię i tak już całkiem brudne trampki. Drzewa są tu trochę przerzedzone. Jestem w pod jakimś wielkim, starym drzewem liściastym. To chyba kasztan. Daniel jest blisko. Odwracam się w jego kierunku. Z drzewa coś zeskakuje. W tym samym momencie, w którym Daniel wyłania się z pomiędzy drzew. Ta postać... To Dorian. Zderzą się! Chcę skoczyć, odepchnąć Doriana, ale jest już za późno... Huk. Kiedy ich ciała się spotykają Powstaje taki hałas jak przy uderzeniu pioruna. Zrywa się straszliwy wiatr. Rzuca mną jak szmacianą lalką w rosnącą za mną dużą sosnę. Paraliżuje mnie ból spowodowany uderzeniem. Co się dzieje?! Widzę ich. Dłoń Doriana leży na odsłoniętej klatce piersiowej Daniela. Spod palców fauna tryska oślepiające światło. Daniel podnosi się z ziemi. Wisi w powietrzu, jakby trzymany przez niewidzialną siłę za miejsce którego przed chwilą dotykał Dorian. Jęczy z bólu. Na mostku pojawia się coś w rodzaju pnącza pod skórą. Siatka cienkich nitek oplata teraz całe jego ciało. Z jego rozchylonych ust i szeroko otwartych oczu tryska to samo oślepiające światło. Nie możliwe...On... Przemienia się! Między włosami, nad czołem pojawiają się stopniowo, jakby utkane ze światła rogi, ale nie takie jak Doriana. To małe, jelenie rogi... Jego uszy zniknęły, na ich miejscu pojawiają się podobne do faunich. Na kości ogonowej wyrasta mały, sarni ogon. Światło oblepiło całą jego postać. Kolejny podmuch potwornego wiatru. Zapieram się nogami o drzewo w które przed chwilą uderzyłam. Ból w piersi jest nie do zniesienia. Muszę mieć połamane żebra. Daniel spada z hałasem na ziemię, tuż przed Dorianem.
- Daniel!- Ignorując potworny ból zrywam się do biegu. On tam leży, bezwładny, obolały, muszę mu pomóc... Pnącze na jego ciele zniknęło. Za to rogi, uszy i ogon zostały. Uderzenie bólu. Słyszę nieprzyjemny trzask mojej pękającej kości. Z piersi wyrywa mi się krzyk. Czuję jak kość przebija skórę. Upadam. Leżę na brzuchu, usiłuję podnieść głowę, żeby coś zobaczyć. Dorian stoi osłupiały parząc to na mnie, to na Daniela. On również nie wie co się dzieje. Daniel otwiera oczy. Podnosi się do siadu. Jego okrągłe ze zdumienia oczy patrzą wprost na fauna. Widzi go...  Ignorując ból wyciągam rękę. Chcę krzyknąć, coś powiedzieć... Chociaż szepnąć...  Ale nie mogę... Daniel przenosi na mnie wzrok.
- Tori!- Krzyk tak pełen lęku... Zrywa się. Biegnie do mnie. Obraz się zamazuje. Uderzam twarzą o ziemię. Jestem taka szczęśliwa... On już widzi... Wszystko mu pokarzę...Jakoś tu mokro... Leżę w kałuży? Czerwień... To krew... Skąd tu tyle krwi...

Budzi mnie przeszywający ból w klatce piersiowej. Krzyczę. Jestem zdezorientowana, nie wiem co się dzieje. Otwieram oczy. Świat jest zamazany. Nic nie wiedzę. Coś mnie trzyma. To czyjeś ręce. Mnóstwo rąk. Każde innej wielkości i temperatury. Wyrywam się. Ból wzmaga się. Panikuję. Krzyczę coraz głośniej. Czuję jakby coś wyrywało mi kawałek ciała. Palący, ostry ból, jak przebijanie mieczem. Dość! Nie wytrzymam więcej! Wiję się a z mojego gardła wydobywa się nieludzki, potworny krzyk przerażenia i bólu. Boję się... Nie mogę się ruszyć, nic nie widzę, a ból wciąż się wzmaga. Słyszę chrzęst kości. Moich kości. Najsilniejsze uderzenie bólu. Paraliżuje mnie. Krzyk więźnie mi w gardle. Mięśnie się rozluźniają. To koniec mojej męki. Ledwo żyję. Ból zelżał. Jestem wykończona. Zimny pot pokrywa całą moją skórę.
- Już dobrze, Tori... Już dobrze... - Głos Daniela... Przekręcam z trudem głowę w kierunku z którego dochodzi. Czuję jego chłodne palce na mojej rozpalonej dłoni. Nie wiedzę go. Świat jest czarny. Przytulam cię do jego ręki. Jest tu. Uśmiecham się. Już jest dobrze. Czuję jakbym spadała. W ten mrok, który mnie otacza. Świat gaśnie.

Po raz kolejny otwieram oczy. Tym razem świat jest wyraźny, przejrzysty. Żebra wciąż bolą, ale dużo mniej niż przedtem. Jestem w jakiejś jaskini. Wygląda na mieszkanie jakiegoś ducha. Na ścianach namalowane są motywy kwiatów i zwierząt. W kącie groty, wklinowane są w skałę rzeźbione, drewniane drzwi z mosiężną klamką. Na środku stoi kamienny stół otoczony kamienną ławą. Jest na mim piękny świecznik i kilka mis pełnych różnych owoców. Na ścianach i podłodze od czasu do czasu pojawia się mech. Mnóstwo tu świeżych kwiatów w glinianych wazonach i stosów starych ksiąg  Ja leżę na czymś w rodzaju wielkiej półki skalnej, zawieszonej jakiś metr nad podłogą. Jest pokryta liśćmi i mchem. Jest mi miękko i ciepło. Trzymam coś w ręce. To dłoń... Przekręcam głowę do tyłu. Daniel... Leży wtulony do moich pleców, przewieszając rękę przez moją talię. No tak, pamiętam jak chwyciłam jego dłoń, ale jak puszczałam już nie. Nie wygodnie mi. Przekręcam się w jego stronę. Robię to jednak zbyt gwałtownie. Ukłucie bólu maluje na mojej twarzy grymas. Boli bardziej, ale teraz mogę go zobaczyć... Ma takie długie, czarne rzęsy... Jego uśpiona postać jest taka spokojna. Kasztanowe włosy spadają mu na twarz. Z pomiędzy lekko rozczochranych włosów wystają małe, jelenie rogi. Bezwiednie wyciągam rękę. Są chropowate i jednocześnie idealnie gładkie. Odsuwam delikatnie pasma włosów zasłaniające jego uszy. Są całkiem jak faunie. Opuszką palca przejeżdżam po ich delikatnej skórze. Są jak brzoskwinia, mają taki sam puszek. Uśmiecham się. Cofam dłoń. Westchnął. Jego powieki nieznacznie się poruszyły. Podnosi dłoń do oczu. Tą wolną, teraz zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam jego dłoń. Nie chcę jej puszczać. Mam wrażenie, że chłód jego skóry miesza się z moim ciepłem tworząc temperaturę idealną. To bardzo miłe uczucie Przeciera oczy, by za chwilę je otworzyć. Teraz Patrzymy na siebie, z tak bardzo bliska. Czuję jak nasze dusze zespajają się ciasno ze sobą.
- Jak się czujesz?- pyta z troską w głosie.
- Całkiem dobrze, przedtem bolało dużo bardziej.- Widzę ból w jego oczach.
- Babcia składała ci magią połamane żebra... Mało które były całe... Były tu też twoje przyjaciółki... Trzymaliśmy cię... Tak strasznie krzyczałaś... Tak potwornie cierpiałaś... To było straszne...- W jego brązowych oczach widzę wzbierające łzy.
- A najgorsze jest to... Że to ja ci to zrobiłem... - On naprawdę myśli że to jego wina... Wyciągam rękę. Kładę moją gorącą dłoń na jego chłodnym policzku.
- To nie twoja wina, to magia przy przemianie tak mnie załatwiła, po prostu stałam za blisko.- Uśmiecham się. Patrzy na mnie z takim zdziwieniem, jakby był przekonany, że będę na niego wściekła. Bo w sumie mogłabym  być... Zamiast tego jestem bezgranicznie szczęśliwa. Teraz jest częścią mojego świata. I widzi mnie taką, jaką jestem na prawdę.
- Zresztą ból nie jest zły. Utwierdza nas w przekonaniu, że wciąż żyjemy.- Wypowiadane przeze mnie słowa nie wychodzą z mojej głowy, tylko z serca... I tak jest cały czas, kiedy z nim jestem...
- Nie chcę, żebyś już kiedykolwiek cierpiała... Przez ten cały czas czułem... Że cierpię razem z tobą...
- Całkiem jakbyśmy byli...- Urywam zdając sobie sprawę, że może nie powinnam mówić tego na głos.
- Jednością... - Kończy za mnie. Wpatrujemy się w siebie z niedowierzaniem, z każdą chwilą rozumiejąc więcej.
-Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, dzięki której wiesz że żyjesz...- Jest taki poważny.
- Co to takiego? -
- Szczęście...-  Uśmiecha się.
- Sprawię, że będziesz szczęśliwa.-  To kilka słów, wypowiedzianych z powagą przysięgi...
- To może nie być takie proste...- Stwierdzam ze smutkiem. Osoba taka jak ja, z takim podejściem do świata nie ma prawa być szczęśliwa. A  mimo to, własnie w tej chwili, jestem tym szczęściem przepełniona.
- Zrobię wszystko. Obiecuję, od teraz nie musisz cierpieć by pamiętać, że żyjesz.- Jego oczy płoną. Ściska moją dłoń. Czuję jak do moich szeroko otwartych oczu napływają łzy. Kilka słów, zwykła obietnica. A po praz pierwszy w życiu poczułam się dla kogoś na prawdę ważna.
- Dobrze.- Wydusiłam z trudem. Uśmiecham się. To najszczerszy uśmiech w moim życiu.
- Ufam ci- dodałam. Mówię prawdę, sama w nią nie wierząc. Po raz pierwszy... Bezgranicznie i absolutnie bez powodu komuś ufam... Chichoczemy. Jesteśmy jak małe dzieci, cieszące się każdą drobnostką, każdą chwilą spędzoną razem. Opieramy o siebie nasze głowy. Przepełnieni szczęściem. To proroctwo zaczyna przejmować kontrolę nad moim życiem... To że Dorian postanowił mnie wezwać, akurat w tedy, to że Daniel za mną pobiegł, to że się zderzyli... Nie mogło być przypadkiem. Mam w sobie tą świadomość, że w większości legend, osoba najbliższa głównemu bohaterowi  musi oddać swoje życie. Wiem że mnie prawdopodobnie czeka właśnie ten los. Choć tak niedawno pragnęłam umrzeć... To czuję, że oddając za niego życie jednak coś poświęcę. To głupie... Los ma w planie zabrać mnie z tego świata, własnie wtedy... Kiedy zaczynam chcieć żyć...  Mogę od tego uciec. Cały czas mam wybór. Ale kiedy patrzę w te oczy... Myślę ,że oddałabym dużo więcej niż tylko życie... Za niego oddałabym duszę...



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 6. Wiedźma

Siedzimy na trawie, jedząc umyte wcześniej rzodkiewki. Suszymy się po przebytej niedawno wojnie na wodę.
- O matko, ale ostra-  Mówię z pełnymi ustami i macham rękami .  Daniel zachichotał. Muszę śmiesznie wyglądać krzywiąc się.
- Nie lubisz ostrych rzeczy?- Pyta.
- Nie, że nie lubię, ale pierwszy raz jem taką rzodkiewkę- Zaśmiałam się.
- Ja w sumie nie przepadam za ostrym smakiem, ale rzodkiewki uwielbiam -  Stwierdza, pakując jedną, całą do ust. Czuję się dziwnie swobodnie w jego towarzystwie. Chyba pierwszy raz rozmawiam o takich pierdołach z człowiekiem. Zawsze moje kontakty z ludźmi ograniczały się do absolutnego minimum. Biała, mokra koszula Daniela oblepia szczelnie jego klatkę piersiową. Jest naprawdę chudy, ale nie widać mu żeber. Ja również, nie wiedząc czemu, siedzę w mokrej bluzie. Ściągam ją przez głowę i rozkładam na ziemi obok mnie. Błękitna koszulka którą miałam pod spodem, nawet nie jest aż tak mokra. Daniel z dziwnym uporem przygląda się leżącemu po przeciwnej stronie kamieniowi. Ciekawe o co chodzi. Nagle wstrząsa nim kolejny atak kaszlu.
- Wszystko w porządku?  Może nie powinieneś siedzieć w mokrej koszuli? - Nagle czuję się winna za to że go oblałam, może jest przeziębiony, albo coś.
- Może faktycznie masz rację.- Zaczyna rozpinać srebrne guziczki. Ściąga koszulę... Nie gap się! Przenoszę wzrok na nieopodal rosnący krzak.
- Jesteś chory? Ten kaszel wyglądał poważnie. - mówię cokolwiek, żeby nie zrobiło się dziwnie.
- Tak... Trochę... O, właśnie. Przypomniałem sobie, że wczoraj zbierałem jeżyny i maliny.Jeszcze trochę zostało. Masz ochotę? - Trafił w dziesiątkę. Kocham jeżyny.
- Jasne!- Odwracam głowę, zapominając czemu nie powinnam tego robić. Biała koszula leży koło mojej bluzy. Widzę jego odsłoniętą klatkę piersiową i brzuch. Do mojej twarzy uderzyła nagła fala gorąca. Na jego rękach delikatnie rysują się mięśnie.  Obojczyki widać wyraźnie . Jest... Piękny... Wstaję szybko i odwracam wzrok.
- To gdzie są te jeżyny? - Muszę się uspokoić, jestem czerwona jak burak. Sama nie wiem czemu. Widziałam tyle nagich torsów centaurów i faunów, w dodatku o wiele lepiej zbudowanych. Nigdy tak nie reagowałam. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje.
- W domu, przy okazji poznam cię z babcią. - Wstaje. Idziemy w kierunku sporych, drewnianych drzwi. Dopiero teraz zauważam turkusowy, okrągły kamień u góry i mniejszy w żelaznej klamce.
- Co to?
- To turkus, babcia mówi, że odstrasza złe duchy.- Zabobonna.
- Powiedz, wierzysz w czary?- No tym pytaniem to mnie zaskoczył.
- Czy ja wiem... Było by naprawdę fajnie gdyby istniały.- Umiejętnie odpowiadam. Nie wiem co się szykuje, ale coś mi podpowiada, że powinnam teraz po prostu uciec. Czemu więc wciąż tu stoję? Wchodzimy do środka. Pierwsze co widzę, to mnóstwo ziół przywieszonych u powały. Ale to nie są tylko zwykłe zioła, są tu też takie, o których istnieniu żaden człowiek nie ma pojęcia. Po prawej stronie stoi półka. Pełno na niej butelek i fiolek wypełnionych różnymi proszkami i płynami.
- Ale ciemno, nic nie widzę.- Daniel po omacku szuka ściany, wzdłuż której chciałby iść. No tak, tu jest faktycznie ciemno, tylko ja zostałam obdarowana wilczym wzrokiem.
- Babciu, odsłoń okna! Przecież tu się zabić można!- W odpowiedzi na krzyki Daniela po lewej stronie dało się słyszeć chrobotanie. W kącie, na bujanym fotelu siedzi niezwykła postać. Stara pani, z rozczochranymi siwymi włosami kołysze się w jednostajnym rytmie. Uciera coś w glinianej misce. Twarz ma pomarszczoną, a ciało zgarbione. Ma na sobie czarną suknię do kolan, dwie różnego koloru podkolanówki w paski i parę czarnych, błyszczących butów ze szpiczastymi noskami. A jednak... Miałam rację... Trzeba było uciekać.  Para fioletowych, świecących w ciemności oczu patrzyła w prost na mnie. Wiedźma...
- Ty odsłoń, dziecko, nie powinno ci to sprawić kłopotu. Ja jestem zajęta.- Mówi do mnie, ale Daniel nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Niby jak mam odsłonić, kiedy nic nie wiedzę! - Jest delikatnie mówiąc poirytowany. Nie czekając na nagłą śmierć Daniela, spowodowaną próbą odnalezienia i odsłonięcia okna, ruszam w kierunku ciężkich, czarnych zasłon. Jednym ruchem odsłaniam okno. Czuję jak po moich rękach przelatuje mnóstwo małych, kosmatych ciałek. Wzdrygam się mimowolnie. Omu! Wszędzie ich pełno! Te małe,czarne, puchate stworzenia nieokreślonego kształtu zawsze są w ciemnych miejscach, a ja mimo to zawszę jestem zaskoczona ich obecnością.
- Jakim cudem znalazłaś okno? - W oczach Daniela maluje się zdziwienie. Ach tak i teraz kombinuj Tori, kombinuj.
- Natknęłam się na zasłonę.- Udaję niewiniątko. Patrzy na mnie wzrokiem który aż krzyczy: Wiem, że kłamiesz. Czuję jak coś ciężkiego osiada mi na piersi. Nie parzy już na mnie, przeniósł wzrok na pomieszczenie.
- Teraz nareszcie coś widać... - Nie dokończył swojej wypowiedzi. Powoli jego twarz zaczęła nabierać coraz bardziej purpurowego koloru. Jest wściekły... Brwi praktycznie się stykają, na szyi pojawiła się pulsująca żyła.
- Babciu...- Chyba stara się być spokojny.
- Powiedz mi... Jakim cudem... Udało ci się od wczoraj zrobić tu taki syf! Wysprzątałem cały dom! Wszystko niemal lśniło, a teraz można by śmiało powiedzieć, że od kilku lat nikt tu nie pomyślał nawet o zamiataniu podłogi! - Wiem, że to może okrutne z mojej strony, ale jest okropnie śmieszny kiedy się złości. Faktycznie, pokój jest niemiłosiernie zakurzony, ale dla wiedźmy to norma. Przy niektórych czarach bałagan dosłownie pojawia się sam.
- Wiem, wiem, napracowałeś się i jestem ci ogromnie wdzięczna, ale ostrzegałam cię,że to zbyteczne. - Babcia siedziała w swoim fotelu nieporuszona, uśmiechając się wrednie.
- Tak, ale nie mówiłaś że będziesz przywoływać średniowieczne duchy! - Staruszka całkowicie ignorując wnuka wstaje, odkładając miskę na stojący obok stół. Jej ruchy są dość żwawe, nie pasujące do zgarbionej staruszki. Podchodzi do mnie szybkim krokiem.
- Miło mi cię poznać. Jestem Odetta, profesjonalistka w sprawach wszelkiej magii, najlepsza w okolicy czarownica. Dawno nie widziałam tutaj wilczoskórych, niesamowite że Daniel zaprzyjaźnił się z jedną z nich.-  Co to wszystko znaczy? Co jest do cholery grane?! Spoglądam niespokojnie w kierunku Daniela. Patrzy na mnie pytająco. Nic już nie rozumiem. On nie widzi świata duchów, ale jednocześnie o nich wie? I patrząc teraz na mnie ,w tej chwili wie, że nie jestem zwyczajną dziewczyną. To przyjaciel... Czy wróg? Poczułam dziwne ukłucie w sercu na myśl, że Daniel mógłby być moim wrogiem. Odruchowo podkuliłam uszy i ogon.
- Oj nie bój się złotko! Nic ci tu nie grozi. Wybacz jeżeli cię przestraszyłam. - Jej wzrok jest ciepły i przyjazny, ale to wiedźma. Nie mogę jej ufać. Czy uda mi się wyskoczyć przez uchylone drzwi? Czy zostaną mi one zatrzaśnięte przed nosem?
- Proszę... Nie uciekaj...- Głos Daniela... Patrzy na mnie tak błagalnym wzrokiem... Obezwładnił mnie... Nie ucieknę... Czuję, że choćby teraz wyciągnął nóż, nie byłabym w stanie uciec. Jak można tak ufać... Obcej osobie...
- Może usiądziecie sobie i porozmawiacie na spokojnie, oboje macie teraz mnóstwo pytań.-  Odetta daje mi kobiałkę malin i jeżyn, wskazuje na próg. Nie wiem skąd wzięła te owoce i skąd wiedziała, że to po nie przyszliśmy.
- Właśnie, dobrze, że przyszedłeś Daniel! Mam dla ciebie lekarstwo!-   Babcia wypruła jak strzała w kierunku miski. Sekunda i jest z powrotem. Zanim Daniel zdążył powiedzieć cokolwiek, wepchnęła mu do ust wielką łyżkę zielonej papki którą przed chwilą ugniatała. Jedno skinięcie jej długim palcem i jej ofiara przymusowo połyka ziołową maź, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Dobry chłopiec- Chwyciła go za policzek i pieszczotliwie potrząsnęła. Daniel nie wydaje się być zbyt szczęśliwy.
- A! Właśnie! Muszę lecieć! Luli mówił, że widział odpowiednie do twojego leczenia zioła po drugiej stronie rzeki . Bądźcie grzeczni! A ty wilku nie bój się, należymy do tej samej armii!- Tym samym szaleńczym pędem wybiegła z chatki, zabrawszy ze sobą czarnego kota, który do tej pory siedział sobie grzecznie gdzieś z boku i swój środek transportu. W biegu klepnęła z rozmachem drewniany trzonek i wskoczyła na lecącą już w powietrzu miotłę. Teraz jedynym śladem jej obecności, jest stłumiony odległością śmiech. Stoimy teraz z Danielem koło siebie, milcząc. Pierwsza siadam na progu. Po chwili dołącza do mnie.
- Jesteś wilczoskórą? - Pyta trącając stopą leżący przed nim kamień.
- Tak, służę w armii Doriana, ducha serca tego lasu.
- Tak jak moja babcia. Od niedawna przeprowadziła się tu razem ze mną.
- Ja też mieszkam tu od niedawna. Jesteś chory. Co ci dolega?- Ta szybka wymiana zdań przebiegała bardzo spokojnie, ale odpowiedź na zadane teraz pytanie, chciałam uzyskać jak najszybciej. Daniel posmutniał.
- W dzieciństwie zostałem przeklęty. Klątwa została rzucona przez siostrę mojej babci, Otylię. Nie wiem czemu pragnie ona mojej śmierci. Odetta za nic nie chce mi powiedzieć co było motywem rzucenia śmiertelnej klątwy.  Na szczęście moc mojej babci jest dość silna i pozwala na powstrzymywanie złego czaru. Bez tych wszystkich mikstur już dawno był bym martwy. - Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie chcę żeby umarł... Nie mam pojęcia czemu, od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam... Tak mi na nim zależy... Mówi to wszystko z takim spokojem, musi być przyzwyczajony do wizji śmieci...
- Ostatnio Otylia zaczęła mnie atakować, koniecznie chcąc zabić. To dla tego przenieśliśmy się tutaj, w miejsce gdzie nas nie znajdzie. To strasznie irytujące, być otoczonym przez magię, wiedzieć o tych wszystkich, magicznych stworzeniach i  nie móc żadnego zobaczyć. Babcia mówiła mi o proroctwie, które wkrótce się spełni. Obiecywała, że niedługo będę mógł wszystko zobaczyć. - Patrzy przed siebie.
- Kiedy już będziesz mógł widzieć, pokażę ci wszystko.- Nie wiem czemu to mówię. Teraz patrzy na mnie. Między nami z każdą chwilą powstaje coraz silniejsza więź. Niewytłumaczalna chęć bycia z nim pochłania mnie coraz bardziej.
- Pokażesz mi świat?- Jego oczy się śmieją.
- Tak, ten piękniejszy.- Uśmiechamy się oboje patrząc sobie w oczy. Całkiem jakby nasze dusze stykały się teraz ze sobą. Jakbyśmy byli połówkami jednej całości. Nie wiem, czy to proroctwo nas połączyło, czy to jakiś rodzaj magii, ale wiem, że choćby nie wiem co się miało stać, będę szczęśliwa, że go poznałam.
- Powiedz mi jeszcze... Kto to jest Luli?- Razem z moim pytaniem powaga sytuacji prysła jak bańka. Oboje chichoczemy.
- To kot, ten którego babcia wzięła ze sobą. Mówiłem jej, że to strasznie głupie imię, zresztą zwierzak też się zbytnio nie cieszył.
- Jest zabawna i dość ruchliwa- Stwierdzam biorąc w palce sporą jeżynę.
- Jest szalona! Czasem naprawdę ciężko z nią wytrzymać.-Również wyciąga rękę w kierunku kobiałki.
- Wolisz maliny czy jeżyny? - Pytam.
- Maliny, a ty?
- Jeżyny.

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 5. Wilk i Jeleń

Co ja do cholery robię?... Po zjedzeniu razem z Tymonem surowego mięsa, puchaty przyjaciel opuścił mnie, tłumacząc, że ma coś do załatwienia. Za to ja... Gdzie polazłam? Oczywiście tam gdzie absolutnie być mnie nie powinno. Siedzę teraz w krzakach jak jakiś zboczeniec i sama nie wiem na co czekam. Właśnie podziwiam znany mi z wczorajszej nocy drewniany domek. Z komina unosi się pachnący dym który miesza się z zapachem róż. Woń jest na tyle intensywna, że czuję ją mimo bezpiecznej odległości jaką zachowałam. Zgłupiałam do reszty. Mimo najszczerszych chęci, nie potrafię wstać i iść tam gdzie iść powinnam, czyli do Doriana. Od piętnastu minut chowam się tu, w jakichś chaszczach, przykucnięta, jak drapieżnik przyczajony na swoją ofiarę. Jak wilk polujący na jelenia. Gdyby był zwierzęciem, na pewno byłby jeleniem. Łagodnym, smukłym zwierzęciem z dużymi, brązowymi oczami  Powoli zaczyna mi cierpnąć noga. Jak tak dalej pójdzie to długo nie wytrzymam w tej pozycji. Drzwi do chatki się otwierają! Ktoś idzie! Staram się wtopić w otoczenie. Uszy przylegają mi płasko do czaszki. Zamieram w całkowitym bezruchu, nawet oddech ograniczam do minimum. Jedyne czego nie mogę powstrzymać, to paniczne łomotanie serca. Z cienia wyłania się chuda, blada dłoń dzierżącą wielką, zieloną konewkę. Zaraz po niej pokazuje się stopniowo cała postać.Kasztanowe włosy błyszczą w promieniach słońca. Zasłaniają twarz. Druga, wolna dłoń wędruje ku górze i odgarnia niesforne kosmyki
BUM-BUM...
Teraz widzę.Te blade, pełne usta. Mały, lekko zadarty nos. Ostro zarysowany podbródek i kości policzkowe. Jest cały jak lalka z papieru. Delikatny. Zdaje się, że całe jego życie i dusza zawarte są...
BUM-BUM...
W tych oczach... Emanuje z nich taka energia, że za jej pomocą można by ożywić cały las. Można w nich czytać emocje jak w otwartej książce. Teraz są takie radosne. Widzę jak z podlewanych róż wychodzą wróżki i skrzaty. Karmią się tą miłością którą otoczył kwiaty. On ich nie widzi, a jednak, głaszcze płatki róż, jakby wiedział, że tam są... W ogródku jest również jabłonka. Wychodzi zza niej driada. Uśmiecha się do niego. Cały ogród go kocha. Jest tu niezwykle dużo duchów. Całkiem jakby traktowały go jak swojego. Chudym ciałem wstrząsa nagły atak kaszlu. Duchy zamierają. Patrzą na niego z przerażeniem. Jego chude palce zaciskają się na gardle. Cierpi. Widzę jak driada zakrywa dłonią twarz. Ona... Płacze... Inne też... Jedna z wróżek siada mu na ramieniu i przytula się do jego twarzy. Aż tak martwią się o niego? Muszą go naprawdę kochać. Podnoszę się. Nie ma sensu się dłużej ukrywać. On... Chyba nie jest taki jak inni ludzie. Podmuch wiatru rozwiewa moje włosy. Odwraca się. Widzi mnie.
BUM-BUM... BUM-BUM... BUM-BUM...
Znów patrzy na mnie... Tak jak zeszłej nocy... Ale tym razem nie ucieknę. Czemu? Czuję jak powoli zanurzam się w jeziorach jego oczu. Tym razem zamiast próbować się wydostać, po prostu pozwalam ,żeby mnie pochłonęły. Nie chcę... Uciekać... Chcę z nim zostać... Upuścił konewkę. Teraz duchy również patrzą na mnie. Wróżka zeskakuje z jego ramienia na pobliską gałązkę krzewu.Wiedzą kim jestem, a mimo to są zdziwione. W sumie... Chyba wiem czemu, sama się sobie dziwię. Dlaczego właściwie tutaj jestem... Pierwszy raz w życiu... Chcę się zbliżyć do drugiego człowieka...
-To ty... - Powiedział to tak po prostu, bez strachu w głosie. Jakby mnie dobrze znał. W tej chwili tak bardzo przypomina Doriana, z tym ciepłym, przyjaznym spojrzeniem, ale jest w nim coś jeszcze... Tylko nie wiem co... Co to za rodzaj emocji, który tak mnie do niego wabi.
- Kim jesteś?- Mówiąc zrobił kilka kroków w moją stronę. Automatycznie cofnęłam się. W ogóle się mnie nie boi. Dość śmiały jak na jelenia z którym go utożsamiłam.
- Nie uciekaj, nic ci nie zrobię -  To raczej ty  powinnaś się bać wilka, sarenko. Czemu właściwie jest na odwrót?
- Jestem Tori, a ty? Jak się nazywasz? - Pytanie wypowiedziane przeze mnie tak spokojnie, choć w rzeczywistości chciałam je wykrzyczeć. Chcę w końcu przestać myśleć o nim jako ON.
- Daniel, jestem Daniel -  Uśmiechnął się... Moje serce jeszcze przyspieszyło swój szalony galop. Wygląda pięknie... Z tym uśmiecham. Odpowiedziałam mu tym samym. Daniel. Nawet jego imię pasuje do jelenia. Nie wiem kiedy zdążył do mnie podejść , ale teraz stoimy na przeciwko siebie, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jest wyższy niż przypuszczałam. Wyższy o głowę ode mnie, mającą metr siedemdziesiąt wzrostu.
- Miło mi cię poznać - Wyciągnął rękę. Ostatnio wymieniłam mnóstwo uścisków dłoni, ale żaden z nich nie wzbudził we mnie takiego uczucia jak ten. Kiedy dotknęłam jego papierowej dłoni, przeszedł mnie gorący dreszcz. Jest delikatna, tak jak przypuszczałam.  Zimna, mimo bardzo wysokiej temperatury w dniu dzisiejszym. Zwykły uścisk dłoni, czemu wydaje mi się, że to najważniejsza chwila w moim życiu. Czuję jak krew napływa mi do policzków. Co?! Czemu ja się rumienię?! Moje ciało bezczelnie zapragnęło ujawnić co dzieje się u mnie w środku. Patrzę na niego. Twarz Daniela jest rozpromieniona. Na bladej skórze pojawiły się różane wypieki. Nie odstępuje mnie dziwna nadzieja na to, że on czuje w tej chwili dokładnie to co ja. Choć jestem dużo bardziej bezradna niż on, zwyczajnie nie wiem co mam robić. Po prostu patrzę... W te oczy... Trzymając delikatnie chude, smukłe palce. Jego dłoń również jest dość duża. Czuję się nagle jakaś taka mniejsza, a co dziwniejsze, nie jest mi z tym źle.
- Co robiłaś tutaj wczoraj w nocy?- Puścił moją dłoń, a ja od razu zatęskniłam za jego dotykiem.
- Spacerowałam, a potem niechcący zasnęłam. Kiedy się obudziłam było już ciemno. Szukając drogi powrotnej wpadłam na twój dom.- Nie wiem czemu powiedziałam mu prawdę, czemu nie wymyśliłam czegoś innego. Może dlatego, że ta wersja wydarzeń jest po prostu możliwa w przypadku zwykłej, ludzkiej dziewczyny.
- Czemu więc uciekłaś? Mógłbym ci pomóc. Aż tak się mnie przestraszyłaś? - W głosie usłyszałam troskę.
- Nie jesteś specjalnie straszny - Stwierdziłam z przekonaniem.
- A jednak uciekłaś - Nie uniknę odpowiedzi.
- Powiedzmy, że się ciebie po prostu nie spodziewałam.- Nie mam pojęcia co mam ci powiedzieć! Sama nie wiem czemu wtedy zwiałam. Przestraszyłam się nie ciebie, tylko uczucia które obudziłeś.
- Mieszkasz tu sam?- Wskazałam na chatkę.  Rozpaczliwa próba zmiany tematu.
- Nie, jest ze mną babcia, właściwie to się nią opiekuję. Cały czas mieszka tu sama, ja przyjeżdżam tylko w wakacje - Babcia ? Ciekawe jak ona sobie radzi.
- Ma piękny ogród.- Spojrzałam na mieszaninę barw skupioną dookoła drewnianych ścian. Duchy wlepiały w nas swoje oczy. Szeptały między sobą i chichotały. Już miałam zamiar spytać o czym tak rozprawiają, kiedy zdałam sobie sprawę, że przecież nie mogę.
- Chodź, pomożesz mi - Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Zostałam obdarowana małą łopatką.
- Co właściwie mam zrobić? Nie specjalnie znam się na roślinach.
- Wykopuj chwasty, rosną dookoła warzyw.- To sobie wymyślił. Podchodzę niepewnie do grządek z których wystają natki rzodkiewek i liście sałaty. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić warzyw wyszarpuję z ziemi zielone pędy jakiegoś zielska. Dookoła moich dłoni krząta się mnóstwo wróżek. Staram się je ignorować. Daniel napełnił konewkę i kontynuuje podlewanie. Nic nie mówimy, ale ta cisza wcale nie zalicza się do tych krępujących. Czuję się dobrze. Kiedy tak doglądam roślin moja więź z naturą zacieśnia się. Skończyłam. Nie miałam dużo roboty. Ogród zalicza się zdecydowanie do tych zadbanych.
- Spójrz!- Daniel chwyta po raz trzeci moją umorusaną gliną po nadgarstki dłoń pomagając mi wstać. Wskazuje na malutki pączek jednego z kwiatów.
- Rozwija się!- Ma racje, właśnie budzi się nowo narodzona wróżka. Różowe płatki bardzo powoli rozchylają się. Otwierają się dzięki maleńkim, różowym rączkom, które uparcie dążą do otwarcia się kwiatu. Widzę główkę nie większą od ziarnka grochu. Zamiast włosów wyrastają z niej białe płatki. Patrzą na nas maleńkie zielone oczy. To naprawdę piękne. Szkoda że Daniel nie widzi tego co ja. Spoglądam z ukosa na jego twarz. Jest taki zachwycony, jakby widział, ale nie, patrzy jedynie na kwiat. Chyba jest szczęśliwy. To cudownie móc cieszyć się z tak drobnych rzeczy. Ja też czuję się szczęśliwa. Szczęśliwa z jego szczęścia. Czuję, że od dzisiejszego dnia, mojej dzisiejszej decyzji o wyjściu z ukrycia, będzie zależała moja przyszłość. Z niewiadomych przyczyn ten zwykły, przypadkiem napotkany chłopak staje się z każdą sekundą coraz ważniejszy dla mnie. Co przyniesie przyszłość związana z nim? Cały czas trzyma moją dłoń. Nie chcę żeby ją puszczał. Znów mnie gdzieś ciągnie. Odkręca mały kran z którego wcześniej nalewał wody do konewki. No tak, przecież muszę umyć ręce. Daniel również, bo dobrudził się ode mnie. Woda jest zimna. Nabiera wody w dłonie i uśmiecha się podejrzanie, mrużąc przy tym oczy.
- Co ty...- I w tym momencie zostałam ochlapana wodą. Wybuchnął śmiechem. Szybkim ruchem obcieram twarz dłonią.
- Więc to tak?! Dobra! Sam tego chciałeś!- Biorę wody w dłonie i chlustam mu w twarz. Tym razem to ja się śmieję. Rozpoczęła się oficjalna wojna na wodę. Chlapiemy się jak małe dzieci zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Mój śmiech z jego śmiechem tworzy jedną całość. Tak jak przedtem tworzył z Tymonem. Ale tym razem powstała harmonia jest całkiem inna. Jego dźwięczny, aksamitny głos miesza się z moim , a w to wplata się dodatkowo łomotanie naszych serc. Dzisiaj jest początek, początek naprawdę wielkiej przyjaźni. Przyjaźni od której serca zaczynają bić w tym samym rytmie. Początek naszej wspólnej ścieżki.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 4. Przyjaciel

Obudziłam się w połowie zwisając z łóżka, ręce i głowę opierałam na podłodze.Pościel rozkopana była do granic możliwości, musiałam ją tak spustoszyć podczas, gdy przekręcałam się w poprzek łóżka. Dobrze, że rodziców nie ma, bo myśleliby ,że się wczoraj upiłam, a teraz mam kaca. Wyglądam i czuję się jak po stratowaniu przez stado centaurów. Cała jestem poszarzała, wory pod oczami mam większe niż babcia Petronela, a ona przypomina suszoną śliwkę. Aktualnie siedzę na kanapie i przeżuwam ze wstrętem płatki z mlekiem. Moje włosy i ogon to jeden wielki kołtun. Cała ja, w dniu dzisiejszym jestem jednym, wielkim kołtunem. Najbardziej jednak dołujący jest fakt, co spowodowało mój stan. To wszystko JEGO wina!!! Całą noc wierciłam się jak opętana, bo ciągle mi się śnił! Nawet nie wiem, kim jest ten kretyn, przez którego miałam palpitacje serca! Pytanie... Czemu właściwie moje serce zaczęło nagle tak bić?... Zaraz po tym jak spojrzałam w jego oczy... Te wielkie... Piękne... Łagodne... Brązowe oczy.... Co ja do cholery wyprawiam! Szybkimi, agresywnymi ruchami zaczęłam pochłaniać obrzydliwą, pozbawiona mięsa papkę. Nie ma. Chwała panu, jak mama mogła zostawić mnie bez mięsa! Jutro pełnia, więc bardzo, bardzo, bardzo chce mi się mięsa. A w lodówce co? Same warzywka, serki i inne badziewia. Muszę doprowadzić się do porządku i iść do sklepu po jakiś schab bo zwariuję. Po piętnastominutowej walce z kołtunami za pomocą szczotki i grzebienia wciskam się w czarne rurki. Bogu dzięki że Taruka rzucił zaklęcie na mój ogon. Dzięki temu przenika on przez wszystkie możliwe tkaniny nie pozostawiając śladu swojej obecności. Bez tego miałabym naprawdę upierdliwy problem. Wciągam przez głowę moją ukochaną, zieloną bluzę. Jest trzydzieści stopni w cieniu, a mnie co chwilę przechodzą zimne dreszcze. To już podchodzi pod chorobę! Może mnie czymś zaraził? Jakąś wstrętną bakterią. Ok, wyglądam powiedzmy, że w miarę przyzwoicie. Wychodzę z domu. Całe szczęście że nie muszę się przejmować kluczem. Kiedyś ciągle go gubiłam, a potem Taruka i reszta szukali go ze mną. Teraz wystarczy, że pamiętam kod. Szurając podeszwami czarnych trampek idę w kierunku sklepu. Mam dwie dychy. Powinno mi wystarczyć. Widzę przechodzącego przez drogę czarnego kota. No co jak co, ale więcej pecha to ja nie potrzebuję. Czarna kulka na swoich małych, chudych łapkach zaczęła podążać w moim kierunku. Długi, puchaty ogon zadarła do góry, a swoje szare oczy wlepiła prosto we mnie.
- Co byś chciał?- Spytałam pochylając się nad zwierzakiem.
- Chciałbym się przedstawić - AAAAAAAAAAA!!! Co jest! Odskoczyłam od mutanta i przybrałam postawę do sprintu. Co to ma być?! Zwierzęta nie gadają! W żadnym świecie!
- Nie uciekaj! Co ty wyprawiasz?- Bezczelnie się jeszcze mnie pyta..
- Co ja wyprawiam?! Jesteś kotem! Jakim prawem ty w ogóle mówisz?!- Mała bestia spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Przecież jestem taki jak ty. Czym ty się dziwisz?- Eee? Widzi moją minę więc nie muszę nic dodawać.
- Jestem kotoskóry. Naprawdę nie rozumiem co cię tak zaskoczyło.- Ok, teraz to ja już nic nie rozumiem.
- Zaskoczyło mnie to, że jesteś kotem, a pełnia jest dopiero jutro! Jakim cudem zmieniłeś się bez pełni?!- Praktycznie krzyczałam i gestykulując wymachiwałam rękami. Dobrze że na ulicy jest pusto bo ludzie wzięli by mnie za wariatkę. Umówmy się, rozmowa z kotem do najnormalniejszych nie należy.
- Heee? A niby po co mi pełnia? - ... Ale, że... Jak to?
- W pełni zmienić się muszę, a poza  nią jestem całkowicie wolny w wyborze mojej postaci. Tylko mi nie mów że tego nie wiedziałaś.- Nie wiedziałam. Nikt mi nigdy nie powiedział. W moim starym lesie byłam jedyną zwierzoskórą. Wszystkiego dowiadywałam się sama.
- Czyli nie wiedziałaś. Matko! Na jakim ty świecie żyjesz? - Kiciuś jest dosyć śmiały i bezczelny biorąc pod uwagę to jak mały jest przy mnie, powinien być trochę ostrożniejszy.
- Pewnie się jeszcze sporo tutaj dowiem.- Mówiąc wzdycham. Kucam by nie musiał tak zadzierać głowy.
- Jestem Tori - Wyciągam dłoń, sama nie wiem jak się zachować.
- Ja jestem Tymon. Tak jak ty należę do wojowników Doriana, mimo mojego wieku.- Wyciągnął swoją czarną łapkę zakończoną różowymi opuszkami. Chwytam ją delikatnie i potrząsam. Jest miękka jak aksamit i taka delikatna.
- Ile właściwie masz lat? - Pytam, bo stwierdzając po głosie, jest jeszcze naprawdę młody.
- Trzynaście, ale to nie znaczy że nie mogę walczyć. - Jaki młody, chociaż w zasadzie to tylko trzy lata różnicy.
- Niewątpliwie jesteś odważny- Uśmiecham się. W moim życiu pojawia się kolejna osoba, która prawdopodobnie będzie mi bliska. Odpowiada tym samym. Koci uśmiech w brew pozorom nie wygląda jak opisywany w ,, Alicji w krainie czarów". Te zwierzaki uśmiechają się bardzo często. Zamykają wtedy oczy, a ich pyszczek przypomina poziomą liczbę trzy, z rozciągniętymi końcami.
- Nie wybierasz się chyba do lasu.- Stwierdził Tymon. Faktycznie, las jest w drugą stronę.
- Ta, Idę do sklepu po mięso- Szare oczy zrobiły się nagle okrągłe jak piątki. Chichoczę.
- Ciebie też ssie co? Czarny przyjacielu. - Odwraca wzrok. Daję słowo, że pod sierścią kryje się rumieniec.
- Spoko, mam dwie dychy, dla ciebie też się coś znajdzie. - Ta radość na pysku. Jest naprawdę uroczy. Teraz idziemy oboje. Chyba nie nadąża. Zatrzymuję się.
- Co?- Pyta cicho. Tutaj ludzi jest już więcej.
- Nic. Wskakuj mi na ramię.- Chodzenie z kotem na ramieniu jest mniej dziwne, niż gadanie z futrzakiem, ale również wszyscy będą się gapić.
- Naprawdę mogę?!- I znowu ta radość.
- Ciii. Tak, naprawdę, ale lepiej już nic nie mów.- Pomagam mu się wdrapać. Gruba bluza pozwala mu, na wbijanie w nią pazurów. Ruszam. Czuję jak balansuje unikając upadku. Patrzę czy jakoś się trzyma. Jak najbardziej. Znowu ta radość. Cieszy mnie patrzenie na ten uśmiechnięty pysk. Wchodzimy do sklepu. To mały sklepik, więc nikt nie każe mi zostawić zwierzaka na zewnątrz. Kupuję tyle schabu, na ile pozwalają mi fundusze. Nie za dużo. Wychodzę zaopatrzona w jednorazową siateczkę z pachnącą zawartością. Tym razem idziemy do lasu. Wchodzę na polną ścieżkę.
- No, to teraz możemy pogadać. - Mówiąc patrzę na niego. Ciekawe jak wygląda jako człowiek.
- Skręć tu.- Patrzę na wskazany kierunek. Po mojej lewej stronie jest ścieżka. Wydeptana przez coś małego w wysokiej trawie. Posłusznie na nią wchodzę. Po chwili moim oczom ukazuje się naprawdę piękny widok .
- Pięknie tu. - Mówię niewiele myśląc. Przed nami rozciąga się panorama gór. Widać je wyraźnie, choć są dalej niż trzy dni temu. Ciemna linia lasu kontrastuje z jasną trawą. Wiatr szarpie mi włosy, niosąc ze sobą zapach polnych ziół.
- Najlepiej się siedzi na tym wzniesieniu.- Pokazał łapą mały pagórek. Wchodzę na niego. Faktycznie, tu jest idealnie. Tymon zeskakuje mi z ramienia i siada obok mnie. Nie ma tu ludzi. Nie trzeba już uważać.
- Powiedz, jak zmieniasz się bez pełni?- Otwieram mięso. Pięknie pachnie.
- No... normalnie. Wystarczy się trochę skupić. - Dla niego to wszystko jest takie proste. Odrywam kawałek surowizny i daję go kotu. Nie trzeba namawiać go do jedzenia. Ja sama biorę spory gryz i napawając się smakiem, powoli przeżuwam.
- Nauczysz mnie?- Pytam z niepewnością. W jego wieku poważne zadania są strasznie nużące.
- Jasne! W końcu od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. - Przyjaciółmi...  Z dala od własnego lasu przez jedyne trzy dni, i już otacza mnie tyle życzliwych dusz.
- Tak. Moim nauczycielem zostanie mój mały, puchaty przyjaciel.- Ten żart widocznie uraził dumę Tymona.
- Ej, masz traktować mnie poważnie! Zobaczysz, będziesz się zmieniać lepiej ode mnie! I nie jestem mały!
- Jesteś, jesteś. Mój mały, puchaty kiciuś.- Zaczęłam czochrać jego futro na głowie.
- Wcale nie! - Wybuchnęłam szczerym, niekontrolowanym śmiechem. Po chwili dołączył do mnie i jego śmiech, Dość wyskoki, jeszcze chłopięcy i taki ciepły. Ten zgodny chór naszych głosów w tym momencie, jest jak jakaś bardzo wesoła melodia. Przyjaciel... Chyba fajnie jest takiego mieć.

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 3. On

Wczoraj tańczyłam przy ognisku do białego rana, wyjąc i w pełni mogąc być sobą. Dziką sobą. Z tymi malowidłami na twarzy i kwiatami we włosach czułam się jak leśna księżniczka. Kiedy przyszedł czas na tradycyjny taniec przyjęcia, po wykonaniu kilku odpowiednich kroków, Dorian śmiejąc się chwycił mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić w kółko. Wszyscy dookoła klaskali w rytm piszczałki. Na karzdej twarzy malował się szeroki, szczery uśmiech. Ja sama śmiałam się prawie przez całą noc. To taka rekompensata za wszystkie wylane niedawno łzy. Kiedy wróciłam do domu, rodzice trzymali już telefon, w celu zgłoszenia zaginięcia na policję. Na szczęście udało mi się im wcisnąć, że zapisałam się do harcerstwa, mój wygląd mi w tym nieco pomógł.W poprzednim lesie nie uczestniczyłam w takich zabawach, owszem były, ale bardziej dostojne i sztywne. To dzięki Dorianowi cały las aż tętni życiem. Młode serce ożywiło stary leśny organizm. Jest w ogóle niepodobny do Taruki. Znam go tak krótko, a czuję jakby był moim przyjacielem od lat. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Bez wahania oddałabym za niego życie. Chociaż , w moim przypadku życie nie jest najcenniejszą rzeczą jaką mam. Od wielu lat pragnę umrzeć. Śmierć to jedyny sposób, abym w pełni mogła przynależeć do świata duchów. Wybrane dusze zostają duchami lasu. Rodzą się na nowo, razem z rośliną, bądź rzeczą, którą się opiekują. Ale niestety, nigdy nie są to samobójcy, więc nie mogę przyspieszyć swojej śmierci. W kilku słowach, pragnę umrzeć, żeby zacząć żyć. To dziwne uczucie, tak cierpliwie oczekiwać własnej śmierci. Dobrze wiem, że nie pasuję do tego świata. W szkole zawsze mi dokuczali, a gdy zareagowałam, zaczęli się mnie bać. Znaczy, w podstawówce. W gimnazjum byłam wszystkim obojętna. Kiedy musiałam, rozmawiałam z innymi, bywało nawet całkiem miło, ale cały czas czułam się jak intruz. Bo świat w którym żyję nie jest moim światem. Chcę się od niego oderwać. Uciec. Nie wybrałam szkoły. Nawet nie wiem którą zaznaczyłam. Pod koniec wakacji po prostu zniknę. Przeczekam rok, lub dwa w górach, a potem wrócę do mojego lasu. Będę żyć ukryta. Martwa dla ludzi. Rozmyślając patrzę w lustro. Mama kupiła mi sukienkę na ramiączkach. Całą białą, nad kolano. Uszytą jakby z mgły. Piękny materiał. Przylega do piersi i brzucha, a od bioder w dół rozszerza się. Naprawdę mi się podoba. To w niej ucieknę. Tak, zdecydowanie w niej. Ciekawe czy rodzice będą za mną tęsknić? I tak widujemy się tylko wieczorami i to nie codziennie. Pracują. Pensja choć bardzo wysoka zawsze była dla nich za mała. Cały czas wypruwają sobie żyły żeby tylko mieć... więcej.  Mama uwielbiała mnie stroić. Zawsze mówiła, że to dla mnie tak ciężko pracuje. Tylko że ja nigdy nie chciałam. Nie potrzebowałam. Z ojcem kontaktu nie mam praktycznie wcale. Czy będę za nimi tęsknić?  Nie. No może... Trochę... Zakładam japonki. Dosłownie na sztukę.  Idę poznaną mi wczoraj ścieżką. Znów las wita mnie zapachem żywicy i igieł. Piękna dziś pogoda. Słońce głaszcze swymi gorącymi promieniami świat. Biorę klapki w dłoń i biegnę, ale tym razem skręcam w innym kierunku. Pora trochę pozwiedzać. Wbiegam na leśną polanę. Strumyk. Zatrzymuję się. Siedzi przy nim wodniczka. Patrzy na mnie. Jej zamglone oczy są dziwnie hipnotyzujące. Uśmiecha się i wskazuje dłonią drzewo koło niej. Chyba mam usiąść. Nic nie mówi, ja też nie. U Orianczyków słowa nie zawsze są konieczne. Siadam. Patrzę w górę. Między gałęziami kasztanowca prześwitują promienie słońca. Pięknie. Do moich uszu dobiega wysoki, czysty dźwięk. To wodniczka. Śpiewa, a raczej zawodzi. W tej pieśni nie ma słów. Jest tylko przejrzysty dźwięk i pieszcząca uszy melodia. Uśmiecham się. Opieram się o drzewo. Na odsłoniętych plecach czuję szorstką korę. Tak mi jakoś, dobrze. Piosenka usypia. Zamykam oczy. Czuję słońce tańczące na mojej skórze. Zapadam się w głąb siebie. Mogłabym tak zostać na zawsze. W tym miejscu. Słuchając szumu wody i tej melodii...


Otwieram oczy. O matko! Zasnęłam! Niebo jest już czarne, a jedynym źródłem światła jest księżyc. Zrywam się na równe nogi. Wodniczka uśmiecha się i macha mi. Odpowiadam tym samym. Biegnę, w panice szukając drogi powrotnej. Nie wiem gdzie jestem, rodzice będą wściekli. Widzę światło w oddali. Ludzie! Przyspieszam. W szaleńczym pędzie wybiegam na kolejną leśną polanę. Co jest? Przede mną jest tylko jeden dom. Mały, drewniany. W małych, krzywych oknach świeci się wątłe światło, które dają prawdopodobnie świece. Ściany porasta  winorośl. Wokół niego jest całe mnóstwo kwiatów, a w większości róż, w różnych kolorach i gatunkach. Ich zapach jest upajający. Nad całą polaną unoszą się malutkie, świecące punkciki. To świetliki, są dosłownie wszędzie. To naprawdę piękne miejsce. Pierwszy raz widzę coś takiego. Czyżby mieszkał tu jakiś samotny człowiek? Nieważne! Teraz muszę szybko wrócić do domu!
- Przepraszam, zgubiłaś się?- Rozległ się za mną głos. Cała podskoczyłam i odwróciłam się na pięcie. Kto to?! Co do cholery człowiek robi o tej porze w lesie ?! Zaraz się dowie, co ja o nim myślę! Widzę drania. Osobą która mnie wystraszyła jest chłopak w moim wieku. Jest bardzo wątłej budowy. Niebieska koszula wisi na nim jak na wieszaku. Jego jasna skóra w świetle księżyca wydaje się być niemal biała. Kasztanowe włosy porusza delikatny wiatr. Jego oczy...
BUM-BUM...
Jego wielkie brązowe oczy wpatrują się we mnie...
BUM-BUM...
Zamarłam... Co jest grane?... Czemu nie mogę wydobyć z siebie słowa?... Czemu on tak na mnie patrzy?!...
BUM-BUM... BUM-BUM...BUM-BUM...
I co to za palpitacje serca?... Ten łagodny wzrok... Dwa wielkie, brązowe koraliki... Jak jeziora, w których właśnie tonę... Chcę... Chcę dotknąć jego twarzy... Tej papierowej twarzy... Tych bladych pełnych ust... Wygląda jakby chciał coś powiedzieć, ale milczy. Po prostu patrzy... Uwięził mnie...W swoich oczach... Czuję jakbyśmy byli gdzie indziej, całkiem sami, w jakiejś wielkiej błyszczącej przestrzeni. Muszę się uwolnić... Muszę z stąd uciekać... Siłą woli odwracam się i ile sił w nogach biegnę do lasu. Uciekać... Uciekać... Uciekać... Co to było?! To... Uczucie... Serce zaraz wyskoczy mi z piersi... W oddali słyszę krzyk.
- Czekaj! Stój!
 Miękki głos. Pasujący do całej tej łagodnej postaci. Kim on jest? Co mi zrobił? Całkiem zwariowałam, czy co ?! Przyspieszyłam. Uciekać... Nie wiem jak, którędy i kiedy ale dotarłam do domu. Wbiegłam do pokoju i rzuciłam się na  łóżko. Zaśnij! Zaśnij! Zaśnij! Musisz zapomnieć! Musisz... Uciekać.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 2. Wojowniczka

Idę polną ścieżką. Są wakacje więc nie muszę przejmować się szkołą. Minęłam już kilku ludzi, a jestem w szczerym polu, po prostu cudownie... Przede mną pierwsze drzewa. Wchodzę do lasu. Wszędzie ścieżki leśne wydeptane przez ludzi. Tu nie mogę czuć się bezpiecznie. Chwila... Czy to... Tak! Po prawej stronie ściany drzew jest ścieżka duchów. Rozpoznaję je po tym że są mało widoczne a rośliny na nich nie są zniszczone. Odgarniam zagradzające mi przejście gałęzie pokryte pachnącymi igłami. O, proszę. I już mnie nie widać. Pospiesznie ściągam moje wysłużone trampki. Skarpetki wpycham do jednego buta po czym chwytam oba w jedną rękę. Teraz czuję je wyraźnie... Tętno tego lasu. Poprzedni wydawał się być cały czas w lekkim uśpieniu. Może to dla tego że był bardzo stary.  Ten jest ewidentnie młodszy. Ziemia jest ciepła. Zdaje się niemal mruczeć, jak wygrzewający się na słońcu kot. Za chwilę spotkam duchy tego lasu... Za chwilę dowiem się czy będę mogła wrócić do mojego świata... Wbijam palce nóg w leśną ściółkę. Las do mnie śpiewa, ale nie znaną mi do tej pory kołysankę, tylko pieśń bojową. Czy jestem gotowa? ... Nie. Spinam mięśnie... Biegnę. Wszystko w okół to teraz tylko rozmazane kształty. Czuję jak słońce prześwitujące przez gałęzie oświetla i głaszcze ciepłym tchnieniem moją sylwetkę. Świat ludzi jest już daleko. Zbliżam się do orianczyków. Czuję ich... Są blisko. Zwalniam, stopniowo się zatrzymując. Drzewa w tym miejscu są wysokie. Na mojej wysokości są tylko grube, nagie pnie. Są tu... Widzę postaci wyglądające zza pni. Patrzą na mnie.Czuję jak uszy opadają coraz niżej, aż w końcu przylegają płasko do głowy. Ogon chowam pod siebie. Boję się. Zadzieram głowę. Z głębi mojej piersi wydobywa się wycie. To wycie, które jest zastąpieniem naszego ludzkiego, przyjacielskiego ,,witajcie" .Wychodzą z ukrycia. Centaury, driady, nimfy. Patrzą na mnie zdziwionym, nieufnym i podejrzliwym wzrokiem. Wszyscy... Zauważam młodego fauna. Jego wielkie, kasztanowe oczy patrzą na mnie przyjaźnie. Ten wzrok jest przepełniony ciepłem i dobrocią.W przeciwieństwie do całej reszty on się mnie nie boi. Brązowe włosy w krętych puklach opadają mu na twarz i muskają odsłonięte ramiona. Z pomiędzy nich wystają podobnie do sarnich, lecz pozbawione futra uszy i świadczące o jego młodym wieku, krótkie, lekko zakrzywione ku górze rogi. Linia futra koloru czekolady oddziela jego nagi, umięśniony tors od owłosionych kozich nóg zakończonych kopytami. Uśmiecha się. Uderza się w pierś i odpowiada wyjąc. Po chwili dołączają do niego inne głosy. Uratował mnie.Witają mnie przyjaźnie.Moje uszy i ogon niemal powróciły do dawnej postaci. Co za ulga, nie wypędzają mnie.
- Jestem Dorian.- Powiedział podchodząc do mnie mój wybawca i wystawił rękę na powitanie. Uścisnęłam ją serdecznie. Na moich ustach pojawił się promienny uśmiech. Już chciałam mu podziękować ale uprzedził mnie pytaniem.
- A ty? Kim jesteś? Zwierzoskóra z tego co widzę.- mówiąc wskazał ruchem głowy na ogon.
- Tak, jestem Wiktoria, wilczoskóra - tak... nazywam się Wiktoria. Nie wiem co chcieli uzyskać rodzice nazywając mnie imieniem po zmarłej babci.
- Wiktoria... stasznie długie imię....- Dorian chwycił palcami swoją kozią bródkę i zmarszczył brwi, jakby intensywnie nad czymś myśląc. Chyba wpadł na coś bo uśmiechnął się zadowolony.
- Tori. Tak znacznie lepiej.- czy on właśnie... Skrócił sobie moje imię. W sumie... Nawet fajnie brzmi. Jest dziwnie otwarty... Gada ze mną jakby znał mnie od wielu lat.
- Aha, zapomniałem o czymś ważnym. Jestem duchem serca tego lasu.- Co?! Jakim cudem? Wytrzeszczyłam oczy nie mogąc pohamować zdziwienia. Serce lasu jest najstarszą częścią lasu, a jego duch jest zawsze równie stary. Zachichotał widząc moją minę.
- Tak ,wiem, nie wyglądam. To trochę skomplikowane. - mina mu zrzedła. A w oczach zobaczyłam smutek.
- Jestem właściwie synem ducha lasu. Moje drzewo jako jedyne wyrosło z nasionka drzewa które było sercem lasu. Kilka dni temu... Zmarło ze starości wraz ze swoim opiekunem... Więc automatycznie moje drzewo zastąpiło poprzednie.
- Ile macie lat? Ty i twoje drzewo?- Może to i bezczelne z mojej strony, ale to bardzo ważne, jeśli jest młode to jest również bardziej delikatne i podatne na wszelkie szkodliwe czynniki. Jeśli są tak młodzi jak wyglądają, cały las musi nieustannie chronić swoje serce, bo w przeciwnym wypadku... wszystko umrze...
- Siedemnaście...- Odpowiedział i spuścił głowę. Widocznie zdaje sobie sprawę ze swojej sytuacji.
- Ilu macie wojowników? Od razu deklaruję swoje chęci do zasilenia waszych szeregów. - mówiąc to grzecznie ukłoniłam się. Wojownicy to tacy jak ja, którzy należą do świata duchów ale są ludźmi, Mogą oni bronić lasu w świecie ludzi. Czemu milczy?... Jest aż tak źle?
- Dwa elfy i jednego kotoskórego....- Tragedia. W sytuacji takiej jak ta potrzeba dziesiątek wojowników.
- Czy pozwolisz mi wstąpić w twoje szeregi i tym samym przyłączysz mnie do twojego terytorium?- to mówiąc spuściłam głowę i klęknęłam przed Dorianem przyciskając pięść do serca. Może i jest młody, ale i tak jest ode mnie starszy i w końcu to wódz.
- Pozwalam- Położył dłoń między moimi uszami. Przeszedł mnie gorący dreszcz. W tej właśnie chwili, oficjalnie przynależę to tego lasu, a moim najświętszym obowiązkiem jest go chronić. Nad moją głową rozległ się ryk. Dorian z zadartą głową ogłaszał moją przynależność. Dołączyły do niego głosy innych. Piski driad i leśnych skrzatów i wróżek. Ryki centaurów, gryfów i faunów. Wycie wodników, entów i strzyg. Okrzyki karłów i troli. Jestem teraz jedną z nich. Bębny. To karły wyciągnęły swoje instrumenty. Jakiś faun chwycił za piszczałkę i zaczął grać skoczną melodię. W powietrzu unosiła się teraz leśna muzyka. Driady biegają jak szalone zbierając chrust na ognisko. Dwa trole niosą wielki kocioł w którym prawdopodobnie będą coś gotować. Czyżby to była ceremonia powitalna? Do mnie podbiegło kilka nimf, kobieta wodnik, strzyga i kobieta faun. Chichocząc zaciągnęły mnie do któregoś z drzew i otworzyły wejście do domu. Domy duchów były ukryte przed ludźmi dzięki magii. Widziałeś pojedyncze, chude drzewko, a kiedy otworzyłeś drzwi rozciągała się przed tobą ogromna sala mieszkalna. Siłą posadziły mnie na jednym z wystających korzeni które służyły za ławy i zaczęły wpinać mi we włosy kwiaty i gałązki.
-Tak strasznie się cieszę że w końcu mogę poznać wilczoskórą!- zaszczebiotała jedna z nimf, ma zielone włosy i w tym samym kolorze, malowidła w kształcie krętych winorośli na całym ciele. Jej jaskrawo błękitne oczy śmieja się do mnie. Przypomina mi roześmianą, małą dziewczynkę.
-Irina! Zachowuj się! Najmocniej za nią przepraszam, jest jak dziecko.-  zgasiła jej zapał kobieta faun. Kiedy tak stoi obok Iriny, wydaje się być potwornie sztywna i poważna. Czerwone włosy kontrastują z jej bardzo jasną skórą. Oczy, jak przystało na fauna ma wielkie i brązowe. Na jej twarzy rozmieszczone są symetryczne , proste wzory, namalowane brązową farbą. Rogi ma prawie do ramion, zakręcone, skierowane ku dołowi. Czarne, tak samo jak skórzany, spłaszczony, sarni nos.
- Weź się tak nie spinaj Trian, bo ci żyłka pęknie!- wtrąciła kąśliwie strzyga. Jej sposób mówienia jest taki, że od razu na myśl przychodzi jak wbija do rozmówcy szereg swoich małych, białych i bardzo ostrych ząbków. Nawet jak na strzygę jest mała. Nie większa od kota. W tej właśnie chwili siedziała mi na ramieniu i uczepiona swoimi bardzo chudymi rączkami moich włosów, wplatała w nie kwiat dzikiej róży. Białe, potargane włosy, stoją jej niemal na sztorc na głowie. Pełno w nich zeschłych liści i gałązek. Skórę ma dosyć ciemną, mocno opaloną i lekko dobrudzoną błotem. Zeskoczyła mi na kolana i wyciągnęła swoją rękę na przywitanie.
- Jestem Taru, miło mi cię poznać- Mówiąc to uśmiechnęła się szeroko, a mówiąc szeroko, mam na myśli dosłowne od ucha do ucha. Strzygi są właśnie w taki uśmiech zawsze zaopatrzone. W jej okrągłych, żółtych, z podłużnymi źrenicami jak u kota oczach paliły się zaczepne iskierki
- Mi również jest miło, jestem Wi... Jestem Tori.- Również wyciągnęłam dłoń a ona chwyciła oburącz jeden z moich palców i potrząsnęła nim energicznie.
- Ja jestem Zuria- Tym razem dłoń do uściskania miała kolor lekko błękitny,a między chudymi palcami wodniczki rozciągała się delikatna i cienka błona. Po zetknięciu z jej skórą mogę śmiało stwierdzić że jest cała mokra, ale to w przypadku wodników dziwne nie jest. Jej oczy są  pokryte błoną ja u ślepców, ale wiem że widzi lepiej ode mnie. Włosy ma białe jak Taru, ale idealnie proste i gładkie. Sine usta rozciągają się w łagodnym uśmiechu. Na jej głowie dostrzegłam piękny wianek z połyskującymi kamykami.
- Masz piękny wianek- powiedziałam niewiele myśląc.
- Och... Dziękuję, ale dzisiaj to ty będziesz miała najładniejszy.
- Tak! Tak! Już my się o to postaramy!
- Zrobimy go z najpiękniejszych kwiatów w lesie!- Krzyknęły dwie pozostałe nimfy. Były niemal identyczne. Jedyną dostrzegalną różnicą były wzory na ich twarzach. Trzy bordowe kreski przypominające zadrapanie. Jedna z nich miała je pionowo pod prawym okiem, a druga pod skosem na lewym policzku. To muszą być duchy bliźniaczych drzew. Mają identyczne, długie, kasztanowe włosy spadające na plecy kaskadą fal. Takie same, szare, roześmiane oczy. Są nawet tego samego wzrostu.  Ich bose stopy aż po kolana pokrywają żywe pnącza.
- Lili i Raira, Ekspertki od upiększania!- Krzyknęły zgodnym chórem i zaśmiały się dźwięcznie. Są zabawne. Cała ta szóstka mnie bawi. Czuję że od tej chwili nasze ścieżki życia będą ze sobą powiązane.
- Gotowe!- krzyknęła Taru.
- Jejku, wyglądasz przepięknie! - dodała Irina.
- Choć! Musisz się zobaczyć!- bliźniaczki popchnęły mnie w kierunku kamiennej misy wypełnionej wodą.
- No już, przejrzyj się.- Zuria wskazała dłonią leśne lustro. Posłusznie spojrzałam w taflę wody. Och...  W moje jasno brązowe włosy, powpinane były kwiaty na wzór wianka. Na pofalowane kosmki, ponakładane były drobne błyszczące kamyczki jak w wianku Zurii. Dwie gałązki przypominające rogi młodego jelonka wystawały mi z nad uszu. Na twarzy czerwoną farbą namalowane miałam po dwa wąskie trójkąty pod każdym okiem. Na dolnej wardze był trójkąt również szpicem w dół który dotykał mojej brody.
- Dziękuje wam. wyglądam jak...
- Arcydzieło- dokończyła Trian - Nasze arcydzieło.


sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 1. Leśna córa

Żegnaj. Żegnaj najdroższa mi do tych czas ostojo spokoju. Żegnajcie pachnące ziołami pola. Nie spojrzę już w to samo niebo, z moimi gwiazdami. Żegnaj stara, zgarbiona jabłonko, która tyle razy widziałaś moje łzy. Żegnajcie moje ścieżki, leśne nory... Żegnaj mój świecie. Dzisiaj cię opuszczam, nie z własnej woli, no ale... Nie mam wyjścia. Skończyły się te dni w których to mogłam całymi dniami biegać po lasach i łąkach bez przejmowania się obecnością ludzi. Nie musieć się ukrywać. Dopiero teraz docenię znaczenie tych słów. Oczywiście poza moim małym światem zawsze musiałam uważać. Straszne jest posiadanie tajemnicy tak wielkiej, że za wszelką cenę trzeba ją ukrywać. Przed wszystkimi. Przed rodziną, przyjaciółmi, znajomymi... Przed całym światem. Zaczęło się już gdy miałam dziesięć lat. Od mojej pierwszej samotnej wyprawy do lasu. Gdy po raz pierwszy ciśnienie rozsadzało żyły, a temperatura ciała, w jednej chwili, zmieniała płatki śniegu w parę. Właśnie tutaj pierwszy raz poczułam tętno lasu i zrozumiałam kim jestem. Jest noc, za trzy dni pełnia. Samochód rusza. Nie... Po moim policzku stoczyła się samotna łza. Nie chcę... Pozwólcie mi zostać... Chcę zostać... Mimo, że moje serce wije się z bólu, a całe ciało rwie się do ucieczki, siedzę spokojnie. W gardle uwięziłam rozpaczliwe wycie. Nic nie mogę zrobić. Ostatni raz patrzę na mój świat, który powoli znika mi z przed oczu. Co teraz będzie... Gdzie się schowam... Zakrywam twarz dłońmi. Tłumię łkanie, ale łzy nieubłaganie płyną. Boli...

Szósta rano. Pierwsza noc w nowym domu za mną. Mało spałam. Wszędzie unosi się zapach tynku, gipsu i innych tym podobnych. Pierwszy dzień nowego życia właśnie się rozpoczął. Stawiam stopy na podłodze niezwykle delikatnie i ostrożnie, jakbym stawała na cienki lód. Jeden ruch. Stoję na samych opuszkach, jak to zwykle mam w zwyczaju gdy jestem sama. Pięty nie dotykają zimnych desek koloru czekolady, z którymi kontrastuje moja skóra. Przede mną wisi lustro, sama je wczoraj wieszałam. Moje włosy koloru szaro, koperkowego beżu stoją mi na wszystkie strony. Uszy, stojące zazwyczaj na baczność,również są w nieładzie. W sumie i tak nikt ich nie widzi więc nie muszę nic z nimi robić. Tak dawno nie widziałam swoich ludzkich uszu, że zapomniałam jak z nimi wyglądam. Posiadanie uszu i ogona wilka jest upierdliwe, zwłaszcza ,że może i ich nie widać ale jeśli kogoś chlasnę moją kitą to poczuje. Te części ciała należą do świata duchów i tylko ci którzy są z nim powiązani je widzą. Pamiętam jakby to było dziś, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w tafli wody zaraz po obdarzeniu. Taruka śmiał się widząc strach w moich oczach. Stary, dobry Taruka. Tęsknię za nim... Duch serca lasu, starego dębu. Jest wielki, strasznie stary i pomarszczony, ma z jakieś 3 metry wysokości, ale garbi się i jest bardzo chudy. Braki w swoim ciele uzupełnia grubym płaszczem z mchów i trawy. Rośnie na nim pełno kwiatów i grzybów. Uwielbiałam chować się w tym płaszczu i jego długich siwych włosach i brodzie. Patrzył wtedy na mnie tymi swoimi mądrymi szarymi oczami i śmiał się głosem przypominającym trochę trzaski łamanych gałęzi i palącego się na kominku ognia. Jak przystało na leśne licho, ma on w swoim wyglądzie coś dodatkowo dziwnego. Jego twarz i ciało porasta sieć cienkich korzeni. Jedna ręka jest cała zbudowana z gałęzi, funkcjonuje jednak równie dobrze jak moje. Jako dziesięciolatka najbardziej uwielbiałam, gdy na każdym miejscu gdzie postawił swoją bosą, wielką stopę wyrastały rośliny. Kręciło się przy nim zawsze dużo zwierząt, które mogłam karmić i głaskać.To właśnie przez niego zostałam obdarzona... tym. Gdy zapytałam czemu to zrobił, powiedział tylko że zobaczył we mnie ,,to coś". Reszta moich leśnych przyjaciół była mi mniej bliska, ale również ich uwielbiałam. Zamiast z innymi dziećmi przyjaźniłam się z nimfami, wodnikami, karłami, fałnami i całym mnóstwem innych dziwaków. Każdy z nich był duchem lasu. Bywało też tak, że patrzyłam jak jeden z nich umiera. Kiedy część lasu której są opiekunami ginie, oni razem z nią. Pamiętam jak zmarł fałn Irano. Trzymałam jego głowę na kolanach i płakałam. Umarł tylko dlatego, że ludzie wycięli jego część lasu. Nienawidzę ludzi i całego ich wstrętnego świata i chorych pragnień. Nigdy ich nie zrozumiem. Irano nazywał mnie dzieckiem lasu. Lubiłam tą nazwę. W całym lesie znano mnie jako leśną córę. Utożsamiłam  się z tym, w głębi serca czuję jakbym byłam córką lasu, a te uszy i ogon codziennie mi o tym przypominają. Ludzie ich nie widzą, tak samo jak duchów, więc nie mam problemów z ukrywaniem ich. Rodzice każdego dnia widzą moje normalne ludzkie uszy dzięki tej świetnie sprawdzającej się iluzji. Jedyna widzialna zmiana w moim wyglądzie to oczy. Wraz z fazami księżyca z moich normalnych brązowych stają się złote. W związku z tym że za 2 dni pełnia są pomarańczowe. Ale nie tak że rzucają się w oczy, na szczęście. Wyglądają na jasno piwne z odrobiną złotawego połysku. Muszę się ogarnąć i poszukać jakiegoś miejsca gdzie spędzę pełnię.To dla mnie bardzo ważna noc. Raz w miesiącu dzięki mojej przynależności do świata duchów, mogę całkowicie zmienić się w wilka. To niesamowite przeżycie. Kiedy to działo się po raz pierwszy, był ze mną cały las. Wszyscy w pełnię świętują, bo wtedy otwierają się wrota Orian, czyli świata duchów. Kiedyś oba światy, Orian i Nairo, czyli świat duchów i ludzi były jednym, wszystkie istoty żyły w zgodzie i harmonii. Ale potem ludzie zaczęli pragnąć... Siły, Bogactwa, Władzy... Zaczęli przez to robić straszne rzeczy... Robili wszystko, żeby tylko zaspokoić swoje żądze. Wtedy duchy odwróciły się od ludzi i za pomocą swoich mocy rozdzieliły świat na dwie części. Niektóre z nich mimo wszystko pozostały z ludźmi. Kochały ich i pragnęły im służyć pomocą. Lecz niestety... Ludzie coraz więcej pragnąc, mordowali pozostałych z nimi orianczyków. Miłość duchów do ludzi mimo to nie wygasła, stworzyły więc barierę ochronną która czyniła ich niewidzialnymi przed światem Nairo. W każdą pełnię, gdy duchy powracają do ludzi, nie tylko w lasach, ale na całej ziemi, zaczynają dziać się magiczne rzeczy, a bariera niewidzialności nie jest tak szczelna.To za każdym razem najpiękniejsze chwile w życiu, ale.. Co ja teraz z sobą zrobię? Ten las jest mi całkiem obcy, mogę nawet narazić się na ataki ze strony tubylców. Coś czuję że przede mną długa droga do osiągnięcia upragnionej stabilizacji. Dam z siebie wszystko.