wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 4. Przyjaciel

Obudziłam się w połowie zwisając z łóżka, ręce i głowę opierałam na podłodze.Pościel rozkopana była do granic możliwości, musiałam ją tak spustoszyć podczas, gdy przekręcałam się w poprzek łóżka. Dobrze, że rodziców nie ma, bo myśleliby ,że się wczoraj upiłam, a teraz mam kaca. Wyglądam i czuję się jak po stratowaniu przez stado centaurów. Cała jestem poszarzała, wory pod oczami mam większe niż babcia Petronela, a ona przypomina suszoną śliwkę. Aktualnie siedzę na kanapie i przeżuwam ze wstrętem płatki z mlekiem. Moje włosy i ogon to jeden wielki kołtun. Cała ja, w dniu dzisiejszym jestem jednym, wielkim kołtunem. Najbardziej jednak dołujący jest fakt, co spowodowało mój stan. To wszystko JEGO wina!!! Całą noc wierciłam się jak opętana, bo ciągle mi się śnił! Nawet nie wiem, kim jest ten kretyn, przez którego miałam palpitacje serca! Pytanie... Czemu właściwie moje serce zaczęło nagle tak bić?... Zaraz po tym jak spojrzałam w jego oczy... Te wielkie... Piękne... Łagodne... Brązowe oczy.... Co ja do cholery wyprawiam! Szybkimi, agresywnymi ruchami zaczęłam pochłaniać obrzydliwą, pozbawiona mięsa papkę. Nie ma. Chwała panu, jak mama mogła zostawić mnie bez mięsa! Jutro pełnia, więc bardzo, bardzo, bardzo chce mi się mięsa. A w lodówce co? Same warzywka, serki i inne badziewia. Muszę doprowadzić się do porządku i iść do sklepu po jakiś schab bo zwariuję. Po piętnastominutowej walce z kołtunami za pomocą szczotki i grzebienia wciskam się w czarne rurki. Bogu dzięki że Taruka rzucił zaklęcie na mój ogon. Dzięki temu przenika on przez wszystkie możliwe tkaniny nie pozostawiając śladu swojej obecności. Bez tego miałabym naprawdę upierdliwy problem. Wciągam przez głowę moją ukochaną, zieloną bluzę. Jest trzydzieści stopni w cieniu, a mnie co chwilę przechodzą zimne dreszcze. To już podchodzi pod chorobę! Może mnie czymś zaraził? Jakąś wstrętną bakterią. Ok, wyglądam powiedzmy, że w miarę przyzwoicie. Wychodzę z domu. Całe szczęście że nie muszę się przejmować kluczem. Kiedyś ciągle go gubiłam, a potem Taruka i reszta szukali go ze mną. Teraz wystarczy, że pamiętam kod. Szurając podeszwami czarnych trampek idę w kierunku sklepu. Mam dwie dychy. Powinno mi wystarczyć. Widzę przechodzącego przez drogę czarnego kota. No co jak co, ale więcej pecha to ja nie potrzebuję. Czarna kulka na swoich małych, chudych łapkach zaczęła podążać w moim kierunku. Długi, puchaty ogon zadarła do góry, a swoje szare oczy wlepiła prosto we mnie.
- Co byś chciał?- Spytałam pochylając się nad zwierzakiem.
- Chciałbym się przedstawić - AAAAAAAAAAA!!! Co jest! Odskoczyłam od mutanta i przybrałam postawę do sprintu. Co to ma być?! Zwierzęta nie gadają! W żadnym świecie!
- Nie uciekaj! Co ty wyprawiasz?- Bezczelnie się jeszcze mnie pyta..
- Co ja wyprawiam?! Jesteś kotem! Jakim prawem ty w ogóle mówisz?!- Mała bestia spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Przecież jestem taki jak ty. Czym ty się dziwisz?- Eee? Widzi moją minę więc nie muszę nic dodawać.
- Jestem kotoskóry. Naprawdę nie rozumiem co cię tak zaskoczyło.- Ok, teraz to ja już nic nie rozumiem.
- Zaskoczyło mnie to, że jesteś kotem, a pełnia jest dopiero jutro! Jakim cudem zmieniłeś się bez pełni?!- Praktycznie krzyczałam i gestykulując wymachiwałam rękami. Dobrze że na ulicy jest pusto bo ludzie wzięli by mnie za wariatkę. Umówmy się, rozmowa z kotem do najnormalniejszych nie należy.
- Heee? A niby po co mi pełnia? - ... Ale, że... Jak to?
- W pełni zmienić się muszę, a poza  nią jestem całkowicie wolny w wyborze mojej postaci. Tylko mi nie mów że tego nie wiedziałaś.- Nie wiedziałam. Nikt mi nigdy nie powiedział. W moim starym lesie byłam jedyną zwierzoskórą. Wszystkiego dowiadywałam się sama.
- Czyli nie wiedziałaś. Matko! Na jakim ty świecie żyjesz? - Kiciuś jest dosyć śmiały i bezczelny biorąc pod uwagę to jak mały jest przy mnie, powinien być trochę ostrożniejszy.
- Pewnie się jeszcze sporo tutaj dowiem.- Mówiąc wzdycham. Kucam by nie musiał tak zadzierać głowy.
- Jestem Tori - Wyciągam dłoń, sama nie wiem jak się zachować.
- Ja jestem Tymon. Tak jak ty należę do wojowników Doriana, mimo mojego wieku.- Wyciągnął swoją czarną łapkę zakończoną różowymi opuszkami. Chwytam ją delikatnie i potrząsam. Jest miękka jak aksamit i taka delikatna.
- Ile właściwie masz lat? - Pytam, bo stwierdzając po głosie, jest jeszcze naprawdę młody.
- Trzynaście, ale to nie znaczy że nie mogę walczyć. - Jaki młody, chociaż w zasadzie to tylko trzy lata różnicy.
- Niewątpliwie jesteś odważny- Uśmiecham się. W moim życiu pojawia się kolejna osoba, która prawdopodobnie będzie mi bliska. Odpowiada tym samym. Koci uśmiech w brew pozorom nie wygląda jak opisywany w ,, Alicji w krainie czarów". Te zwierzaki uśmiechają się bardzo często. Zamykają wtedy oczy, a ich pyszczek przypomina poziomą liczbę trzy, z rozciągniętymi końcami.
- Nie wybierasz się chyba do lasu.- Stwierdził Tymon. Faktycznie, las jest w drugą stronę.
- Ta, Idę do sklepu po mięso- Szare oczy zrobiły się nagle okrągłe jak piątki. Chichoczę.
- Ciebie też ssie co? Czarny przyjacielu. - Odwraca wzrok. Daję słowo, że pod sierścią kryje się rumieniec.
- Spoko, mam dwie dychy, dla ciebie też się coś znajdzie. - Ta radość na pysku. Jest naprawdę uroczy. Teraz idziemy oboje. Chyba nie nadąża. Zatrzymuję się.
- Co?- Pyta cicho. Tutaj ludzi jest już więcej.
- Nic. Wskakuj mi na ramię.- Chodzenie z kotem na ramieniu jest mniej dziwne, niż gadanie z futrzakiem, ale również wszyscy będą się gapić.
- Naprawdę mogę?!- I znowu ta radość.
- Ciii. Tak, naprawdę, ale lepiej już nic nie mów.- Pomagam mu się wdrapać. Gruba bluza pozwala mu, na wbijanie w nią pazurów. Ruszam. Czuję jak balansuje unikając upadku. Patrzę czy jakoś się trzyma. Jak najbardziej. Znowu ta radość. Cieszy mnie patrzenie na ten uśmiechnięty pysk. Wchodzimy do sklepu. To mały sklepik, więc nikt nie każe mi zostawić zwierzaka na zewnątrz. Kupuję tyle schabu, na ile pozwalają mi fundusze. Nie za dużo. Wychodzę zaopatrzona w jednorazową siateczkę z pachnącą zawartością. Tym razem idziemy do lasu. Wchodzę na polną ścieżkę.
- No, to teraz możemy pogadać. - Mówiąc patrzę na niego. Ciekawe jak wygląda jako człowiek.
- Skręć tu.- Patrzę na wskazany kierunek. Po mojej lewej stronie jest ścieżka. Wydeptana przez coś małego w wysokiej trawie. Posłusznie na nią wchodzę. Po chwili moim oczom ukazuje się naprawdę piękny widok .
- Pięknie tu. - Mówię niewiele myśląc. Przed nami rozciąga się panorama gór. Widać je wyraźnie, choć są dalej niż trzy dni temu. Ciemna linia lasu kontrastuje z jasną trawą. Wiatr szarpie mi włosy, niosąc ze sobą zapach polnych ziół.
- Najlepiej się siedzi na tym wzniesieniu.- Pokazał łapą mały pagórek. Wchodzę na niego. Faktycznie, tu jest idealnie. Tymon zeskakuje mi z ramienia i siada obok mnie. Nie ma tu ludzi. Nie trzeba już uważać.
- Powiedz, jak zmieniasz się bez pełni?- Otwieram mięso. Pięknie pachnie.
- No... normalnie. Wystarczy się trochę skupić. - Dla niego to wszystko jest takie proste. Odrywam kawałek surowizny i daję go kotu. Nie trzeba namawiać go do jedzenia. Ja sama biorę spory gryz i napawając się smakiem, powoli przeżuwam.
- Nauczysz mnie?- Pytam z niepewnością. W jego wieku poważne zadania są strasznie nużące.
- Jasne! W końcu od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. - Przyjaciółmi...  Z dala od własnego lasu przez jedyne trzy dni, i już otacza mnie tyle życzliwych dusz.
- Tak. Moim nauczycielem zostanie mój mały, puchaty przyjaciel.- Ten żart widocznie uraził dumę Tymona.
- Ej, masz traktować mnie poważnie! Zobaczysz, będziesz się zmieniać lepiej ode mnie! I nie jestem mały!
- Jesteś, jesteś. Mój mały, puchaty kiciuś.- Zaczęłam czochrać jego futro na głowie.
- Wcale nie! - Wybuchnęłam szczerym, niekontrolowanym śmiechem. Po chwili dołączył do mnie i jego śmiech, Dość wyskoki, jeszcze chłopięcy i taki ciepły. Ten zgodny chór naszych głosów w tym momencie, jest jak jakaś bardzo wesoła melodia. Przyjaciel... Chyba fajnie jest takiego mieć.

1 komentarz: