piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 7. Bo nie tylko ból utwierdza nas w przekonaniu, że wciąż żyjemy.

Głos. Ktoś mnie woła. Wyraźnie jestem wzywana. Pulsujący ból w skroniach. Moją twarz wykrzywia grymas bólu.
- Wszystko w porządku?- Czuję dłoń Daniela na moim ramieniu. W jego oczach widzę wyraźnie niepokój pomieszany z zaskoczeniem. Przed chwilą normalnie rozmawialiśmy. Czuję jakby coś miało zaraz rozsadzić mi czaszkę. Chwytam się za głowę. Z pomiędzy zębów wyrywa mi się syk.
- Tori! Tori, co się dzieje?!- Boi się. Chcę go uspokoić, ale nie dam rady, ja...
- Muszę iść...- Powiedziałam to na głos?
- Co? Niby gdzie?- Czyli tak. Coś mnie wzywa... Muszę iść... Biec... Szybko... Wstaję. Czuję jak Daniel chwyta moją dłoń.
- Co się dzieje?! - Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Oswabadzam rękę z uścisku chudych palców. Stawiam coraz szybciej kolejne kroki na miękkiej trawie. Czuję jak wysokie, pojedyncze źdźbła łaskoczą mnie w ramiona. Biegnę.
- Czekaj!- Słyszę, że podąża za mną. Wskakuję między drzewa. Długie gałęzie, zaopatrzone w ciemne, pachnące igły smagają mnie po twarzy. Brak kontroli. Czysty instynkt. To Dorian musi mnie wzywać, tylko on, jako mój król, ma do tego władzę. Stopy uderzają leśną ściółkę z taką siłą, że sypią się za mną zeschłe igły i grudki błota. Nie wiem gdzie zmierzam, ale jednocześnie wiem.
- Stój! - Wciąż za mną biegnie. Słyszę jak z trudem łapie powietrze. Chcę się zatrzymać. Nie mogę. Jestem blisko... Bardzo blisko... To tu! Hamuję, wbijając w ziemię i tak już całkiem brudne trampki. Drzewa są tu trochę przerzedzone. Jestem w pod jakimś wielkim, starym drzewem liściastym. To chyba kasztan. Daniel jest blisko. Odwracam się w jego kierunku. Z drzewa coś zeskakuje. W tym samym momencie, w którym Daniel wyłania się z pomiędzy drzew. Ta postać... To Dorian. Zderzą się! Chcę skoczyć, odepchnąć Doriana, ale jest już za późno... Huk. Kiedy ich ciała się spotykają Powstaje taki hałas jak przy uderzeniu pioruna. Zrywa się straszliwy wiatr. Rzuca mną jak szmacianą lalką w rosnącą za mną dużą sosnę. Paraliżuje mnie ból spowodowany uderzeniem. Co się dzieje?! Widzę ich. Dłoń Doriana leży na odsłoniętej klatce piersiowej Daniela. Spod palców fauna tryska oślepiające światło. Daniel podnosi się z ziemi. Wisi w powietrzu, jakby trzymany przez niewidzialną siłę za miejsce którego przed chwilą dotykał Dorian. Jęczy z bólu. Na mostku pojawia się coś w rodzaju pnącza pod skórą. Siatka cienkich nitek oplata teraz całe jego ciało. Z jego rozchylonych ust i szeroko otwartych oczu tryska to samo oślepiające światło. Nie możliwe...On... Przemienia się! Między włosami, nad czołem pojawiają się stopniowo, jakby utkane ze światła rogi, ale nie takie jak Doriana. To małe, jelenie rogi... Jego uszy zniknęły, na ich miejscu pojawiają się podobne do faunich. Na kości ogonowej wyrasta mały, sarni ogon. Światło oblepiło całą jego postać. Kolejny podmuch potwornego wiatru. Zapieram się nogami o drzewo w które przed chwilą uderzyłam. Ból w piersi jest nie do zniesienia. Muszę mieć połamane żebra. Daniel spada z hałasem na ziemię, tuż przed Dorianem.
- Daniel!- Ignorując potworny ból zrywam się do biegu. On tam leży, bezwładny, obolały, muszę mu pomóc... Pnącze na jego ciele zniknęło. Za to rogi, uszy i ogon zostały. Uderzenie bólu. Słyszę nieprzyjemny trzask mojej pękającej kości. Z piersi wyrywa mi się krzyk. Czuję jak kość przebija skórę. Upadam. Leżę na brzuchu, usiłuję podnieść głowę, żeby coś zobaczyć. Dorian stoi osłupiały parząc to na mnie, to na Daniela. On również nie wie co się dzieje. Daniel otwiera oczy. Podnosi się do siadu. Jego okrągłe ze zdumienia oczy patrzą wprost na fauna. Widzi go...  Ignorując ból wyciągam rękę. Chcę krzyknąć, coś powiedzieć... Chociaż szepnąć...  Ale nie mogę... Daniel przenosi na mnie wzrok.
- Tori!- Krzyk tak pełen lęku... Zrywa się. Biegnie do mnie. Obraz się zamazuje. Uderzam twarzą o ziemię. Jestem taka szczęśliwa... On już widzi... Wszystko mu pokarzę...Jakoś tu mokro... Leżę w kałuży? Czerwień... To krew... Skąd tu tyle krwi...

Budzi mnie przeszywający ból w klatce piersiowej. Krzyczę. Jestem zdezorientowana, nie wiem co się dzieje. Otwieram oczy. Świat jest zamazany. Nic nie wiedzę. Coś mnie trzyma. To czyjeś ręce. Mnóstwo rąk. Każde innej wielkości i temperatury. Wyrywam się. Ból wzmaga się. Panikuję. Krzyczę coraz głośniej. Czuję jakby coś wyrywało mi kawałek ciała. Palący, ostry ból, jak przebijanie mieczem. Dość! Nie wytrzymam więcej! Wiję się a z mojego gardła wydobywa się nieludzki, potworny krzyk przerażenia i bólu. Boję się... Nie mogę się ruszyć, nic nie widzę, a ból wciąż się wzmaga. Słyszę chrzęst kości. Moich kości. Najsilniejsze uderzenie bólu. Paraliżuje mnie. Krzyk więźnie mi w gardle. Mięśnie się rozluźniają. To koniec mojej męki. Ledwo żyję. Ból zelżał. Jestem wykończona. Zimny pot pokrywa całą moją skórę.
- Już dobrze, Tori... Już dobrze... - Głos Daniela... Przekręcam z trudem głowę w kierunku z którego dochodzi. Czuję jego chłodne palce na mojej rozpalonej dłoni. Nie wiedzę go. Świat jest czarny. Przytulam cię do jego ręki. Jest tu. Uśmiecham się. Już jest dobrze. Czuję jakbym spadała. W ten mrok, który mnie otacza. Świat gaśnie.

Po raz kolejny otwieram oczy. Tym razem świat jest wyraźny, przejrzysty. Żebra wciąż bolą, ale dużo mniej niż przedtem. Jestem w jakiejś jaskini. Wygląda na mieszkanie jakiegoś ducha. Na ścianach namalowane są motywy kwiatów i zwierząt. W kącie groty, wklinowane są w skałę rzeźbione, drewniane drzwi z mosiężną klamką. Na środku stoi kamienny stół otoczony kamienną ławą. Jest na mim piękny świecznik i kilka mis pełnych różnych owoców. Na ścianach i podłodze od czasu do czasu pojawia się mech. Mnóstwo tu świeżych kwiatów w glinianych wazonach i stosów starych ksiąg  Ja leżę na czymś w rodzaju wielkiej półki skalnej, zawieszonej jakiś metr nad podłogą. Jest pokryta liśćmi i mchem. Jest mi miękko i ciepło. Trzymam coś w ręce. To dłoń... Przekręcam głowę do tyłu. Daniel... Leży wtulony do moich pleców, przewieszając rękę przez moją talię. No tak, pamiętam jak chwyciłam jego dłoń, ale jak puszczałam już nie. Nie wygodnie mi. Przekręcam się w jego stronę. Robię to jednak zbyt gwałtownie. Ukłucie bólu maluje na mojej twarzy grymas. Boli bardziej, ale teraz mogę go zobaczyć... Ma takie długie, czarne rzęsy... Jego uśpiona postać jest taka spokojna. Kasztanowe włosy spadają mu na twarz. Z pomiędzy lekko rozczochranych włosów wystają małe, jelenie rogi. Bezwiednie wyciągam rękę. Są chropowate i jednocześnie idealnie gładkie. Odsuwam delikatnie pasma włosów zasłaniające jego uszy. Są całkiem jak faunie. Opuszką palca przejeżdżam po ich delikatnej skórze. Są jak brzoskwinia, mają taki sam puszek. Uśmiecham się. Cofam dłoń. Westchnął. Jego powieki nieznacznie się poruszyły. Podnosi dłoń do oczu. Tą wolną, teraz zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam jego dłoń. Nie chcę jej puszczać. Mam wrażenie, że chłód jego skóry miesza się z moim ciepłem tworząc temperaturę idealną. To bardzo miłe uczucie Przeciera oczy, by za chwilę je otworzyć. Teraz Patrzymy na siebie, z tak bardzo bliska. Czuję jak nasze dusze zespajają się ciasno ze sobą.
- Jak się czujesz?- pyta z troską w głosie.
- Całkiem dobrze, przedtem bolało dużo bardziej.- Widzę ból w jego oczach.
- Babcia składała ci magią połamane żebra... Mało które były całe... Były tu też twoje przyjaciółki... Trzymaliśmy cię... Tak strasznie krzyczałaś... Tak potwornie cierpiałaś... To było straszne...- W jego brązowych oczach widzę wzbierające łzy.
- A najgorsze jest to... Że to ja ci to zrobiłem... - On naprawdę myśli że to jego wina... Wyciągam rękę. Kładę moją gorącą dłoń na jego chłodnym policzku.
- To nie twoja wina, to magia przy przemianie tak mnie załatwiła, po prostu stałam za blisko.- Uśmiecham się. Patrzy na mnie z takim zdziwieniem, jakby był przekonany, że będę na niego wściekła. Bo w sumie mogłabym  być... Zamiast tego jestem bezgranicznie szczęśliwa. Teraz jest częścią mojego świata. I widzi mnie taką, jaką jestem na prawdę.
- Zresztą ból nie jest zły. Utwierdza nas w przekonaniu, że wciąż żyjemy.- Wypowiadane przeze mnie słowa nie wychodzą z mojej głowy, tylko z serca... I tak jest cały czas, kiedy z nim jestem...
- Nie chcę, żebyś już kiedykolwiek cierpiała... Przez ten cały czas czułem... Że cierpię razem z tobą...
- Całkiem jakbyśmy byli...- Urywam zdając sobie sprawę, że może nie powinnam mówić tego na głos.
- Jednością... - Kończy za mnie. Wpatrujemy się w siebie z niedowierzaniem, z każdą chwilą rozumiejąc więcej.
-Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, dzięki której wiesz że żyjesz...- Jest taki poważny.
- Co to takiego? -
- Szczęście...-  Uśmiecha się.
- Sprawię, że będziesz szczęśliwa.-  To kilka słów, wypowiedzianych z powagą przysięgi...
- To może nie być takie proste...- Stwierdzam ze smutkiem. Osoba taka jak ja, z takim podejściem do świata nie ma prawa być szczęśliwa. A  mimo to, własnie w tej chwili, jestem tym szczęściem przepełniona.
- Zrobię wszystko. Obiecuję, od teraz nie musisz cierpieć by pamiętać, że żyjesz.- Jego oczy płoną. Ściska moją dłoń. Czuję jak do moich szeroko otwartych oczu napływają łzy. Kilka słów, zwykła obietnica. A po praz pierwszy w życiu poczułam się dla kogoś na prawdę ważna.
- Dobrze.- Wydusiłam z trudem. Uśmiecham się. To najszczerszy uśmiech w moim życiu.
- Ufam ci- dodałam. Mówię prawdę, sama w nią nie wierząc. Po raz pierwszy... Bezgranicznie i absolutnie bez powodu komuś ufam... Chichoczemy. Jesteśmy jak małe dzieci, cieszące się każdą drobnostką, każdą chwilą spędzoną razem. Opieramy o siebie nasze głowy. Przepełnieni szczęściem. To proroctwo zaczyna przejmować kontrolę nad moim życiem... To że Dorian postanowił mnie wezwać, akurat w tedy, to że Daniel za mną pobiegł, to że się zderzyli... Nie mogło być przypadkiem. Mam w sobie tą świadomość, że w większości legend, osoba najbliższa głównemu bohaterowi  musi oddać swoje życie. Wiem że mnie prawdopodobnie czeka właśnie ten los. Choć tak niedawno pragnęłam umrzeć... To czuję, że oddając za niego życie jednak coś poświęcę. To głupie... Los ma w planie zabrać mnie z tego świata, własnie wtedy... Kiedy zaczynam chcieć żyć...  Mogę od tego uciec. Cały czas mam wybór. Ale kiedy patrzę w te oczy... Myślę ,że oddałabym dużo więcej niż tylko życie... Za niego oddałabym duszę...



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 6. Wiedźma

Siedzimy na trawie, jedząc umyte wcześniej rzodkiewki. Suszymy się po przebytej niedawno wojnie na wodę.
- O matko, ale ostra-  Mówię z pełnymi ustami i macham rękami .  Daniel zachichotał. Muszę śmiesznie wyglądać krzywiąc się.
- Nie lubisz ostrych rzeczy?- Pyta.
- Nie, że nie lubię, ale pierwszy raz jem taką rzodkiewkę- Zaśmiałam się.
- Ja w sumie nie przepadam za ostrym smakiem, ale rzodkiewki uwielbiam -  Stwierdza, pakując jedną, całą do ust. Czuję się dziwnie swobodnie w jego towarzystwie. Chyba pierwszy raz rozmawiam o takich pierdołach z człowiekiem. Zawsze moje kontakty z ludźmi ograniczały się do absolutnego minimum. Biała, mokra koszula Daniela oblepia szczelnie jego klatkę piersiową. Jest naprawdę chudy, ale nie widać mu żeber. Ja również, nie wiedząc czemu, siedzę w mokrej bluzie. Ściągam ją przez głowę i rozkładam na ziemi obok mnie. Błękitna koszulka którą miałam pod spodem, nawet nie jest aż tak mokra. Daniel z dziwnym uporem przygląda się leżącemu po przeciwnej stronie kamieniowi. Ciekawe o co chodzi. Nagle wstrząsa nim kolejny atak kaszlu.
- Wszystko w porządku?  Może nie powinieneś siedzieć w mokrej koszuli? - Nagle czuję się winna za to że go oblałam, może jest przeziębiony, albo coś.
- Może faktycznie masz rację.- Zaczyna rozpinać srebrne guziczki. Ściąga koszulę... Nie gap się! Przenoszę wzrok na nieopodal rosnący krzak.
- Jesteś chory? Ten kaszel wyglądał poważnie. - mówię cokolwiek, żeby nie zrobiło się dziwnie.
- Tak... Trochę... O, właśnie. Przypomniałem sobie, że wczoraj zbierałem jeżyny i maliny.Jeszcze trochę zostało. Masz ochotę? - Trafił w dziesiątkę. Kocham jeżyny.
- Jasne!- Odwracam głowę, zapominając czemu nie powinnam tego robić. Biała koszula leży koło mojej bluzy. Widzę jego odsłoniętą klatkę piersiową i brzuch. Do mojej twarzy uderzyła nagła fala gorąca. Na jego rękach delikatnie rysują się mięśnie.  Obojczyki widać wyraźnie . Jest... Piękny... Wstaję szybko i odwracam wzrok.
- To gdzie są te jeżyny? - Muszę się uspokoić, jestem czerwona jak burak. Sama nie wiem czemu. Widziałam tyle nagich torsów centaurów i faunów, w dodatku o wiele lepiej zbudowanych. Nigdy tak nie reagowałam. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje.
- W domu, przy okazji poznam cię z babcią. - Wstaje. Idziemy w kierunku sporych, drewnianych drzwi. Dopiero teraz zauważam turkusowy, okrągły kamień u góry i mniejszy w żelaznej klamce.
- Co to?
- To turkus, babcia mówi, że odstrasza złe duchy.- Zabobonna.
- Powiedz, wierzysz w czary?- No tym pytaniem to mnie zaskoczył.
- Czy ja wiem... Było by naprawdę fajnie gdyby istniały.- Umiejętnie odpowiadam. Nie wiem co się szykuje, ale coś mi podpowiada, że powinnam teraz po prostu uciec. Czemu więc wciąż tu stoję? Wchodzimy do środka. Pierwsze co widzę, to mnóstwo ziół przywieszonych u powały. Ale to nie są tylko zwykłe zioła, są tu też takie, o których istnieniu żaden człowiek nie ma pojęcia. Po prawej stronie stoi półka. Pełno na niej butelek i fiolek wypełnionych różnymi proszkami i płynami.
- Ale ciemno, nic nie widzę.- Daniel po omacku szuka ściany, wzdłuż której chciałby iść. No tak, tu jest faktycznie ciemno, tylko ja zostałam obdarowana wilczym wzrokiem.
- Babciu, odsłoń okna! Przecież tu się zabić można!- W odpowiedzi na krzyki Daniela po lewej stronie dało się słyszeć chrobotanie. W kącie, na bujanym fotelu siedzi niezwykła postać. Stara pani, z rozczochranymi siwymi włosami kołysze się w jednostajnym rytmie. Uciera coś w glinianej misce. Twarz ma pomarszczoną, a ciało zgarbione. Ma na sobie czarną suknię do kolan, dwie różnego koloru podkolanówki w paski i parę czarnych, błyszczących butów ze szpiczastymi noskami. A jednak... Miałam rację... Trzeba było uciekać.  Para fioletowych, świecących w ciemności oczu patrzyła w prost na mnie. Wiedźma...
- Ty odsłoń, dziecko, nie powinno ci to sprawić kłopotu. Ja jestem zajęta.- Mówi do mnie, ale Daniel nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Niby jak mam odsłonić, kiedy nic nie wiedzę! - Jest delikatnie mówiąc poirytowany. Nie czekając na nagłą śmierć Daniela, spowodowaną próbą odnalezienia i odsłonięcia okna, ruszam w kierunku ciężkich, czarnych zasłon. Jednym ruchem odsłaniam okno. Czuję jak po moich rękach przelatuje mnóstwo małych, kosmatych ciałek. Wzdrygam się mimowolnie. Omu! Wszędzie ich pełno! Te małe,czarne, puchate stworzenia nieokreślonego kształtu zawsze są w ciemnych miejscach, a ja mimo to zawszę jestem zaskoczona ich obecnością.
- Jakim cudem znalazłaś okno? - W oczach Daniela maluje się zdziwienie. Ach tak i teraz kombinuj Tori, kombinuj.
- Natknęłam się na zasłonę.- Udaję niewiniątko. Patrzy na mnie wzrokiem który aż krzyczy: Wiem, że kłamiesz. Czuję jak coś ciężkiego osiada mi na piersi. Nie parzy już na mnie, przeniósł wzrok na pomieszczenie.
- Teraz nareszcie coś widać... - Nie dokończył swojej wypowiedzi. Powoli jego twarz zaczęła nabierać coraz bardziej purpurowego koloru. Jest wściekły... Brwi praktycznie się stykają, na szyi pojawiła się pulsująca żyła.
- Babciu...- Chyba stara się być spokojny.
- Powiedz mi... Jakim cudem... Udało ci się od wczoraj zrobić tu taki syf! Wysprzątałem cały dom! Wszystko niemal lśniło, a teraz można by śmiało powiedzieć, że od kilku lat nikt tu nie pomyślał nawet o zamiataniu podłogi! - Wiem, że to może okrutne z mojej strony, ale jest okropnie śmieszny kiedy się złości. Faktycznie, pokój jest niemiłosiernie zakurzony, ale dla wiedźmy to norma. Przy niektórych czarach bałagan dosłownie pojawia się sam.
- Wiem, wiem, napracowałeś się i jestem ci ogromnie wdzięczna, ale ostrzegałam cię,że to zbyteczne. - Babcia siedziała w swoim fotelu nieporuszona, uśmiechając się wrednie.
- Tak, ale nie mówiłaś że będziesz przywoływać średniowieczne duchy! - Staruszka całkowicie ignorując wnuka wstaje, odkładając miskę na stojący obok stół. Jej ruchy są dość żwawe, nie pasujące do zgarbionej staruszki. Podchodzi do mnie szybkim krokiem.
- Miło mi cię poznać. Jestem Odetta, profesjonalistka w sprawach wszelkiej magii, najlepsza w okolicy czarownica. Dawno nie widziałam tutaj wilczoskórych, niesamowite że Daniel zaprzyjaźnił się z jedną z nich.-  Co to wszystko znaczy? Co jest do cholery grane?! Spoglądam niespokojnie w kierunku Daniela. Patrzy na mnie pytająco. Nic już nie rozumiem. On nie widzi świata duchów, ale jednocześnie o nich wie? I patrząc teraz na mnie ,w tej chwili wie, że nie jestem zwyczajną dziewczyną. To przyjaciel... Czy wróg? Poczułam dziwne ukłucie w sercu na myśl, że Daniel mógłby być moim wrogiem. Odruchowo podkuliłam uszy i ogon.
- Oj nie bój się złotko! Nic ci tu nie grozi. Wybacz jeżeli cię przestraszyłam. - Jej wzrok jest ciepły i przyjazny, ale to wiedźma. Nie mogę jej ufać. Czy uda mi się wyskoczyć przez uchylone drzwi? Czy zostaną mi one zatrzaśnięte przed nosem?
- Proszę... Nie uciekaj...- Głos Daniela... Patrzy na mnie tak błagalnym wzrokiem... Obezwładnił mnie... Nie ucieknę... Czuję, że choćby teraz wyciągnął nóż, nie byłabym w stanie uciec. Jak można tak ufać... Obcej osobie...
- Może usiądziecie sobie i porozmawiacie na spokojnie, oboje macie teraz mnóstwo pytań.-  Odetta daje mi kobiałkę malin i jeżyn, wskazuje na próg. Nie wiem skąd wzięła te owoce i skąd wiedziała, że to po nie przyszliśmy.
- Właśnie, dobrze, że przyszedłeś Daniel! Mam dla ciebie lekarstwo!-   Babcia wypruła jak strzała w kierunku miski. Sekunda i jest z powrotem. Zanim Daniel zdążył powiedzieć cokolwiek, wepchnęła mu do ust wielką łyżkę zielonej papki którą przed chwilą ugniatała. Jedno skinięcie jej długim palcem i jej ofiara przymusowo połyka ziołową maź, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Dobry chłopiec- Chwyciła go za policzek i pieszczotliwie potrząsnęła. Daniel nie wydaje się być zbyt szczęśliwy.
- A! Właśnie! Muszę lecieć! Luli mówił, że widział odpowiednie do twojego leczenia zioła po drugiej stronie rzeki . Bądźcie grzeczni! A ty wilku nie bój się, należymy do tej samej armii!- Tym samym szaleńczym pędem wybiegła z chatki, zabrawszy ze sobą czarnego kota, który do tej pory siedział sobie grzecznie gdzieś z boku i swój środek transportu. W biegu klepnęła z rozmachem drewniany trzonek i wskoczyła na lecącą już w powietrzu miotłę. Teraz jedynym śladem jej obecności, jest stłumiony odległością śmiech. Stoimy teraz z Danielem koło siebie, milcząc. Pierwsza siadam na progu. Po chwili dołącza do mnie.
- Jesteś wilczoskórą? - Pyta trącając stopą leżący przed nim kamień.
- Tak, służę w armii Doriana, ducha serca tego lasu.
- Tak jak moja babcia. Od niedawna przeprowadziła się tu razem ze mną.
- Ja też mieszkam tu od niedawna. Jesteś chory. Co ci dolega?- Ta szybka wymiana zdań przebiegała bardzo spokojnie, ale odpowiedź na zadane teraz pytanie, chciałam uzyskać jak najszybciej. Daniel posmutniał.
- W dzieciństwie zostałem przeklęty. Klątwa została rzucona przez siostrę mojej babci, Otylię. Nie wiem czemu pragnie ona mojej śmierci. Odetta za nic nie chce mi powiedzieć co było motywem rzucenia śmiertelnej klątwy.  Na szczęście moc mojej babci jest dość silna i pozwala na powstrzymywanie złego czaru. Bez tych wszystkich mikstur już dawno był bym martwy. - Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie chcę żeby umarł... Nie mam pojęcia czemu, od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam... Tak mi na nim zależy... Mówi to wszystko z takim spokojem, musi być przyzwyczajony do wizji śmieci...
- Ostatnio Otylia zaczęła mnie atakować, koniecznie chcąc zabić. To dla tego przenieśliśmy się tutaj, w miejsce gdzie nas nie znajdzie. To strasznie irytujące, być otoczonym przez magię, wiedzieć o tych wszystkich, magicznych stworzeniach i  nie móc żadnego zobaczyć. Babcia mówiła mi o proroctwie, które wkrótce się spełni. Obiecywała, że niedługo będę mógł wszystko zobaczyć. - Patrzy przed siebie.
- Kiedy już będziesz mógł widzieć, pokażę ci wszystko.- Nie wiem czemu to mówię. Teraz patrzy na mnie. Między nami z każdą chwilą powstaje coraz silniejsza więź. Niewytłumaczalna chęć bycia z nim pochłania mnie coraz bardziej.
- Pokażesz mi świat?- Jego oczy się śmieją.
- Tak, ten piękniejszy.- Uśmiechamy się oboje patrząc sobie w oczy. Całkiem jakby nasze dusze stykały się teraz ze sobą. Jakbyśmy byli połówkami jednej całości. Nie wiem, czy to proroctwo nas połączyło, czy to jakiś rodzaj magii, ale wiem, że choćby nie wiem co się miało stać, będę szczęśliwa, że go poznałam.
- Powiedz mi jeszcze... Kto to jest Luli?- Razem z moim pytaniem powaga sytuacji prysła jak bańka. Oboje chichoczemy.
- To kot, ten którego babcia wzięła ze sobą. Mówiłem jej, że to strasznie głupie imię, zresztą zwierzak też się zbytnio nie cieszył.
- Jest zabawna i dość ruchliwa- Stwierdzam biorąc w palce sporą jeżynę.
- Jest szalona! Czasem naprawdę ciężko z nią wytrzymać.-Również wyciąga rękę w kierunku kobiałki.
- Wolisz maliny czy jeżyny? - Pytam.
- Maliny, a ty?
- Jeżyny.

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 5. Wilk i Jeleń

Co ja do cholery robię?... Po zjedzeniu razem z Tymonem surowego mięsa, puchaty przyjaciel opuścił mnie, tłumacząc, że ma coś do załatwienia. Za to ja... Gdzie polazłam? Oczywiście tam gdzie absolutnie być mnie nie powinno. Siedzę teraz w krzakach jak jakiś zboczeniec i sama nie wiem na co czekam. Właśnie podziwiam znany mi z wczorajszej nocy drewniany domek. Z komina unosi się pachnący dym który miesza się z zapachem róż. Woń jest na tyle intensywna, że czuję ją mimo bezpiecznej odległości jaką zachowałam. Zgłupiałam do reszty. Mimo najszczerszych chęci, nie potrafię wstać i iść tam gdzie iść powinnam, czyli do Doriana. Od piętnastu minut chowam się tu, w jakichś chaszczach, przykucnięta, jak drapieżnik przyczajony na swoją ofiarę. Jak wilk polujący na jelenia. Gdyby był zwierzęciem, na pewno byłby jeleniem. Łagodnym, smukłym zwierzęciem z dużymi, brązowymi oczami  Powoli zaczyna mi cierpnąć noga. Jak tak dalej pójdzie to długo nie wytrzymam w tej pozycji. Drzwi do chatki się otwierają! Ktoś idzie! Staram się wtopić w otoczenie. Uszy przylegają mi płasko do czaszki. Zamieram w całkowitym bezruchu, nawet oddech ograniczam do minimum. Jedyne czego nie mogę powstrzymać, to paniczne łomotanie serca. Z cienia wyłania się chuda, blada dłoń dzierżącą wielką, zieloną konewkę. Zaraz po niej pokazuje się stopniowo cała postać.Kasztanowe włosy błyszczą w promieniach słońca. Zasłaniają twarz. Druga, wolna dłoń wędruje ku górze i odgarnia niesforne kosmyki
BUM-BUM...
Teraz widzę.Te blade, pełne usta. Mały, lekko zadarty nos. Ostro zarysowany podbródek i kości policzkowe. Jest cały jak lalka z papieru. Delikatny. Zdaje się, że całe jego życie i dusza zawarte są...
BUM-BUM...
W tych oczach... Emanuje z nich taka energia, że za jej pomocą można by ożywić cały las. Można w nich czytać emocje jak w otwartej książce. Teraz są takie radosne. Widzę jak z podlewanych róż wychodzą wróżki i skrzaty. Karmią się tą miłością którą otoczył kwiaty. On ich nie widzi, a jednak, głaszcze płatki róż, jakby wiedział, że tam są... W ogródku jest również jabłonka. Wychodzi zza niej driada. Uśmiecha się do niego. Cały ogród go kocha. Jest tu niezwykle dużo duchów. Całkiem jakby traktowały go jak swojego. Chudym ciałem wstrząsa nagły atak kaszlu. Duchy zamierają. Patrzą na niego z przerażeniem. Jego chude palce zaciskają się na gardle. Cierpi. Widzę jak driada zakrywa dłonią twarz. Ona... Płacze... Inne też... Jedna z wróżek siada mu na ramieniu i przytula się do jego twarzy. Aż tak martwią się o niego? Muszą go naprawdę kochać. Podnoszę się. Nie ma sensu się dłużej ukrywać. On... Chyba nie jest taki jak inni ludzie. Podmuch wiatru rozwiewa moje włosy. Odwraca się. Widzi mnie.
BUM-BUM... BUM-BUM... BUM-BUM...
Znów patrzy na mnie... Tak jak zeszłej nocy... Ale tym razem nie ucieknę. Czemu? Czuję jak powoli zanurzam się w jeziorach jego oczu. Tym razem zamiast próbować się wydostać, po prostu pozwalam ,żeby mnie pochłonęły. Nie chcę... Uciekać... Chcę z nim zostać... Upuścił konewkę. Teraz duchy również patrzą na mnie. Wróżka zeskakuje z jego ramienia na pobliską gałązkę krzewu.Wiedzą kim jestem, a mimo to są zdziwione. W sumie... Chyba wiem czemu, sama się sobie dziwię. Dlaczego właściwie tutaj jestem... Pierwszy raz w życiu... Chcę się zbliżyć do drugiego człowieka...
-To ty... - Powiedział to tak po prostu, bez strachu w głosie. Jakby mnie dobrze znał. W tej chwili tak bardzo przypomina Doriana, z tym ciepłym, przyjaznym spojrzeniem, ale jest w nim coś jeszcze... Tylko nie wiem co... Co to za rodzaj emocji, który tak mnie do niego wabi.
- Kim jesteś?- Mówiąc zrobił kilka kroków w moją stronę. Automatycznie cofnęłam się. W ogóle się mnie nie boi. Dość śmiały jak na jelenia z którym go utożsamiłam.
- Nie uciekaj, nic ci nie zrobię -  To raczej ty  powinnaś się bać wilka, sarenko. Czemu właściwie jest na odwrót?
- Jestem Tori, a ty? Jak się nazywasz? - Pytanie wypowiedziane przeze mnie tak spokojnie, choć w rzeczywistości chciałam je wykrzyczeć. Chcę w końcu przestać myśleć o nim jako ON.
- Daniel, jestem Daniel -  Uśmiechnął się... Moje serce jeszcze przyspieszyło swój szalony galop. Wygląda pięknie... Z tym uśmiecham. Odpowiedziałam mu tym samym. Daniel. Nawet jego imię pasuje do jelenia. Nie wiem kiedy zdążył do mnie podejść , ale teraz stoimy na przeciwko siebie, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jest wyższy niż przypuszczałam. Wyższy o głowę ode mnie, mającą metr siedemdziesiąt wzrostu.
- Miło mi cię poznać - Wyciągnął rękę. Ostatnio wymieniłam mnóstwo uścisków dłoni, ale żaden z nich nie wzbudził we mnie takiego uczucia jak ten. Kiedy dotknęłam jego papierowej dłoni, przeszedł mnie gorący dreszcz. Jest delikatna, tak jak przypuszczałam.  Zimna, mimo bardzo wysokiej temperatury w dniu dzisiejszym. Zwykły uścisk dłoni, czemu wydaje mi się, że to najważniejsza chwila w moim życiu. Czuję jak krew napływa mi do policzków. Co?! Czemu ja się rumienię?! Moje ciało bezczelnie zapragnęło ujawnić co dzieje się u mnie w środku. Patrzę na niego. Twarz Daniela jest rozpromieniona. Na bladej skórze pojawiły się różane wypieki. Nie odstępuje mnie dziwna nadzieja na to, że on czuje w tej chwili dokładnie to co ja. Choć jestem dużo bardziej bezradna niż on, zwyczajnie nie wiem co mam robić. Po prostu patrzę... W te oczy... Trzymając delikatnie chude, smukłe palce. Jego dłoń również jest dość duża. Czuję się nagle jakaś taka mniejsza, a co dziwniejsze, nie jest mi z tym źle.
- Co robiłaś tutaj wczoraj w nocy?- Puścił moją dłoń, a ja od razu zatęskniłam za jego dotykiem.
- Spacerowałam, a potem niechcący zasnęłam. Kiedy się obudziłam było już ciemno. Szukając drogi powrotnej wpadłam na twój dom.- Nie wiem czemu powiedziałam mu prawdę, czemu nie wymyśliłam czegoś innego. Może dlatego, że ta wersja wydarzeń jest po prostu możliwa w przypadku zwykłej, ludzkiej dziewczyny.
- Czemu więc uciekłaś? Mógłbym ci pomóc. Aż tak się mnie przestraszyłaś? - W głosie usłyszałam troskę.
- Nie jesteś specjalnie straszny - Stwierdziłam z przekonaniem.
- A jednak uciekłaś - Nie uniknę odpowiedzi.
- Powiedzmy, że się ciebie po prostu nie spodziewałam.- Nie mam pojęcia co mam ci powiedzieć! Sama nie wiem czemu wtedy zwiałam. Przestraszyłam się nie ciebie, tylko uczucia które obudziłeś.
- Mieszkasz tu sam?- Wskazałam na chatkę.  Rozpaczliwa próba zmiany tematu.
- Nie, jest ze mną babcia, właściwie to się nią opiekuję. Cały czas mieszka tu sama, ja przyjeżdżam tylko w wakacje - Babcia ? Ciekawe jak ona sobie radzi.
- Ma piękny ogród.- Spojrzałam na mieszaninę barw skupioną dookoła drewnianych ścian. Duchy wlepiały w nas swoje oczy. Szeptały między sobą i chichotały. Już miałam zamiar spytać o czym tak rozprawiają, kiedy zdałam sobie sprawę, że przecież nie mogę.
- Chodź, pomożesz mi - Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Zostałam obdarowana małą łopatką.
- Co właściwie mam zrobić? Nie specjalnie znam się na roślinach.
- Wykopuj chwasty, rosną dookoła warzyw.- To sobie wymyślił. Podchodzę niepewnie do grządek z których wystają natki rzodkiewek i liście sałaty. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić warzyw wyszarpuję z ziemi zielone pędy jakiegoś zielska. Dookoła moich dłoni krząta się mnóstwo wróżek. Staram się je ignorować. Daniel napełnił konewkę i kontynuuje podlewanie. Nic nie mówimy, ale ta cisza wcale nie zalicza się do tych krępujących. Czuję się dobrze. Kiedy tak doglądam roślin moja więź z naturą zacieśnia się. Skończyłam. Nie miałam dużo roboty. Ogród zalicza się zdecydowanie do tych zadbanych.
- Spójrz!- Daniel chwyta po raz trzeci moją umorusaną gliną po nadgarstki dłoń pomagając mi wstać. Wskazuje na malutki pączek jednego z kwiatów.
- Rozwija się!- Ma racje, właśnie budzi się nowo narodzona wróżka. Różowe płatki bardzo powoli rozchylają się. Otwierają się dzięki maleńkim, różowym rączkom, które uparcie dążą do otwarcia się kwiatu. Widzę główkę nie większą od ziarnka grochu. Zamiast włosów wyrastają z niej białe płatki. Patrzą na nas maleńkie zielone oczy. To naprawdę piękne. Szkoda że Daniel nie widzi tego co ja. Spoglądam z ukosa na jego twarz. Jest taki zachwycony, jakby widział, ale nie, patrzy jedynie na kwiat. Chyba jest szczęśliwy. To cudownie móc cieszyć się z tak drobnych rzeczy. Ja też czuję się szczęśliwa. Szczęśliwa z jego szczęścia. Czuję, że od dzisiejszego dnia, mojej dzisiejszej decyzji o wyjściu z ukrycia, będzie zależała moja przyszłość. Z niewiadomych przyczyn ten zwykły, przypadkiem napotkany chłopak staje się z każdą sekundą coraz ważniejszy dla mnie. Co przyniesie przyszłość związana z nim? Cały czas trzyma moją dłoń. Nie chcę żeby ją puszczał. Znów mnie gdzieś ciągnie. Odkręca mały kran z którego wcześniej nalewał wody do konewki. No tak, przecież muszę umyć ręce. Daniel również, bo dobrudził się ode mnie. Woda jest zimna. Nabiera wody w dłonie i uśmiecha się podejrzanie, mrużąc przy tym oczy.
- Co ty...- I w tym momencie zostałam ochlapana wodą. Wybuchnął śmiechem. Szybkim ruchem obcieram twarz dłonią.
- Więc to tak?! Dobra! Sam tego chciałeś!- Biorę wody w dłonie i chlustam mu w twarz. Tym razem to ja się śmieję. Rozpoczęła się oficjalna wojna na wodę. Chlapiemy się jak małe dzieci zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Mój śmiech z jego śmiechem tworzy jedną całość. Tak jak przedtem tworzył z Tymonem. Ale tym razem powstała harmonia jest całkiem inna. Jego dźwięczny, aksamitny głos miesza się z moim , a w to wplata się dodatkowo łomotanie naszych serc. Dzisiaj jest początek, początek naprawdę wielkiej przyjaźni. Przyjaźni od której serca zaczynają bić w tym samym rytmie. Początek naszej wspólnej ścieżki.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 4. Przyjaciel

Obudziłam się w połowie zwisając z łóżka, ręce i głowę opierałam na podłodze.Pościel rozkopana była do granic możliwości, musiałam ją tak spustoszyć podczas, gdy przekręcałam się w poprzek łóżka. Dobrze, że rodziców nie ma, bo myśleliby ,że się wczoraj upiłam, a teraz mam kaca. Wyglądam i czuję się jak po stratowaniu przez stado centaurów. Cała jestem poszarzała, wory pod oczami mam większe niż babcia Petronela, a ona przypomina suszoną śliwkę. Aktualnie siedzę na kanapie i przeżuwam ze wstrętem płatki z mlekiem. Moje włosy i ogon to jeden wielki kołtun. Cała ja, w dniu dzisiejszym jestem jednym, wielkim kołtunem. Najbardziej jednak dołujący jest fakt, co spowodowało mój stan. To wszystko JEGO wina!!! Całą noc wierciłam się jak opętana, bo ciągle mi się śnił! Nawet nie wiem, kim jest ten kretyn, przez którego miałam palpitacje serca! Pytanie... Czemu właściwie moje serce zaczęło nagle tak bić?... Zaraz po tym jak spojrzałam w jego oczy... Te wielkie... Piękne... Łagodne... Brązowe oczy.... Co ja do cholery wyprawiam! Szybkimi, agresywnymi ruchami zaczęłam pochłaniać obrzydliwą, pozbawiona mięsa papkę. Nie ma. Chwała panu, jak mama mogła zostawić mnie bez mięsa! Jutro pełnia, więc bardzo, bardzo, bardzo chce mi się mięsa. A w lodówce co? Same warzywka, serki i inne badziewia. Muszę doprowadzić się do porządku i iść do sklepu po jakiś schab bo zwariuję. Po piętnastominutowej walce z kołtunami za pomocą szczotki i grzebienia wciskam się w czarne rurki. Bogu dzięki że Taruka rzucił zaklęcie na mój ogon. Dzięki temu przenika on przez wszystkie możliwe tkaniny nie pozostawiając śladu swojej obecności. Bez tego miałabym naprawdę upierdliwy problem. Wciągam przez głowę moją ukochaną, zieloną bluzę. Jest trzydzieści stopni w cieniu, a mnie co chwilę przechodzą zimne dreszcze. To już podchodzi pod chorobę! Może mnie czymś zaraził? Jakąś wstrętną bakterią. Ok, wyglądam powiedzmy, że w miarę przyzwoicie. Wychodzę z domu. Całe szczęście że nie muszę się przejmować kluczem. Kiedyś ciągle go gubiłam, a potem Taruka i reszta szukali go ze mną. Teraz wystarczy, że pamiętam kod. Szurając podeszwami czarnych trampek idę w kierunku sklepu. Mam dwie dychy. Powinno mi wystarczyć. Widzę przechodzącego przez drogę czarnego kota. No co jak co, ale więcej pecha to ja nie potrzebuję. Czarna kulka na swoich małych, chudych łapkach zaczęła podążać w moim kierunku. Długi, puchaty ogon zadarła do góry, a swoje szare oczy wlepiła prosto we mnie.
- Co byś chciał?- Spytałam pochylając się nad zwierzakiem.
- Chciałbym się przedstawić - AAAAAAAAAAA!!! Co jest! Odskoczyłam od mutanta i przybrałam postawę do sprintu. Co to ma być?! Zwierzęta nie gadają! W żadnym świecie!
- Nie uciekaj! Co ty wyprawiasz?- Bezczelnie się jeszcze mnie pyta..
- Co ja wyprawiam?! Jesteś kotem! Jakim prawem ty w ogóle mówisz?!- Mała bestia spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Przecież jestem taki jak ty. Czym ty się dziwisz?- Eee? Widzi moją minę więc nie muszę nic dodawać.
- Jestem kotoskóry. Naprawdę nie rozumiem co cię tak zaskoczyło.- Ok, teraz to ja już nic nie rozumiem.
- Zaskoczyło mnie to, że jesteś kotem, a pełnia jest dopiero jutro! Jakim cudem zmieniłeś się bez pełni?!- Praktycznie krzyczałam i gestykulując wymachiwałam rękami. Dobrze że na ulicy jest pusto bo ludzie wzięli by mnie za wariatkę. Umówmy się, rozmowa z kotem do najnormalniejszych nie należy.
- Heee? A niby po co mi pełnia? - ... Ale, że... Jak to?
- W pełni zmienić się muszę, a poza  nią jestem całkowicie wolny w wyborze mojej postaci. Tylko mi nie mów że tego nie wiedziałaś.- Nie wiedziałam. Nikt mi nigdy nie powiedział. W moim starym lesie byłam jedyną zwierzoskórą. Wszystkiego dowiadywałam się sama.
- Czyli nie wiedziałaś. Matko! Na jakim ty świecie żyjesz? - Kiciuś jest dosyć śmiały i bezczelny biorąc pod uwagę to jak mały jest przy mnie, powinien być trochę ostrożniejszy.
- Pewnie się jeszcze sporo tutaj dowiem.- Mówiąc wzdycham. Kucam by nie musiał tak zadzierać głowy.
- Jestem Tori - Wyciągam dłoń, sama nie wiem jak się zachować.
- Ja jestem Tymon. Tak jak ty należę do wojowników Doriana, mimo mojego wieku.- Wyciągnął swoją czarną łapkę zakończoną różowymi opuszkami. Chwytam ją delikatnie i potrząsam. Jest miękka jak aksamit i taka delikatna.
- Ile właściwie masz lat? - Pytam, bo stwierdzając po głosie, jest jeszcze naprawdę młody.
- Trzynaście, ale to nie znaczy że nie mogę walczyć. - Jaki młody, chociaż w zasadzie to tylko trzy lata różnicy.
- Niewątpliwie jesteś odważny- Uśmiecham się. W moim życiu pojawia się kolejna osoba, która prawdopodobnie będzie mi bliska. Odpowiada tym samym. Koci uśmiech w brew pozorom nie wygląda jak opisywany w ,, Alicji w krainie czarów". Te zwierzaki uśmiechają się bardzo często. Zamykają wtedy oczy, a ich pyszczek przypomina poziomą liczbę trzy, z rozciągniętymi końcami.
- Nie wybierasz się chyba do lasu.- Stwierdził Tymon. Faktycznie, las jest w drugą stronę.
- Ta, Idę do sklepu po mięso- Szare oczy zrobiły się nagle okrągłe jak piątki. Chichoczę.
- Ciebie też ssie co? Czarny przyjacielu. - Odwraca wzrok. Daję słowo, że pod sierścią kryje się rumieniec.
- Spoko, mam dwie dychy, dla ciebie też się coś znajdzie. - Ta radość na pysku. Jest naprawdę uroczy. Teraz idziemy oboje. Chyba nie nadąża. Zatrzymuję się.
- Co?- Pyta cicho. Tutaj ludzi jest już więcej.
- Nic. Wskakuj mi na ramię.- Chodzenie z kotem na ramieniu jest mniej dziwne, niż gadanie z futrzakiem, ale również wszyscy będą się gapić.
- Naprawdę mogę?!- I znowu ta radość.
- Ciii. Tak, naprawdę, ale lepiej już nic nie mów.- Pomagam mu się wdrapać. Gruba bluza pozwala mu, na wbijanie w nią pazurów. Ruszam. Czuję jak balansuje unikając upadku. Patrzę czy jakoś się trzyma. Jak najbardziej. Znowu ta radość. Cieszy mnie patrzenie na ten uśmiechnięty pysk. Wchodzimy do sklepu. To mały sklepik, więc nikt nie każe mi zostawić zwierzaka na zewnątrz. Kupuję tyle schabu, na ile pozwalają mi fundusze. Nie za dużo. Wychodzę zaopatrzona w jednorazową siateczkę z pachnącą zawartością. Tym razem idziemy do lasu. Wchodzę na polną ścieżkę.
- No, to teraz możemy pogadać. - Mówiąc patrzę na niego. Ciekawe jak wygląda jako człowiek.
- Skręć tu.- Patrzę na wskazany kierunek. Po mojej lewej stronie jest ścieżka. Wydeptana przez coś małego w wysokiej trawie. Posłusznie na nią wchodzę. Po chwili moim oczom ukazuje się naprawdę piękny widok .
- Pięknie tu. - Mówię niewiele myśląc. Przed nami rozciąga się panorama gór. Widać je wyraźnie, choć są dalej niż trzy dni temu. Ciemna linia lasu kontrastuje z jasną trawą. Wiatr szarpie mi włosy, niosąc ze sobą zapach polnych ziół.
- Najlepiej się siedzi na tym wzniesieniu.- Pokazał łapą mały pagórek. Wchodzę na niego. Faktycznie, tu jest idealnie. Tymon zeskakuje mi z ramienia i siada obok mnie. Nie ma tu ludzi. Nie trzeba już uważać.
- Powiedz, jak zmieniasz się bez pełni?- Otwieram mięso. Pięknie pachnie.
- No... normalnie. Wystarczy się trochę skupić. - Dla niego to wszystko jest takie proste. Odrywam kawałek surowizny i daję go kotu. Nie trzeba namawiać go do jedzenia. Ja sama biorę spory gryz i napawając się smakiem, powoli przeżuwam.
- Nauczysz mnie?- Pytam z niepewnością. W jego wieku poważne zadania są strasznie nużące.
- Jasne! W końcu od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. - Przyjaciółmi...  Z dala od własnego lasu przez jedyne trzy dni, i już otacza mnie tyle życzliwych dusz.
- Tak. Moim nauczycielem zostanie mój mały, puchaty przyjaciel.- Ten żart widocznie uraził dumę Tymona.
- Ej, masz traktować mnie poważnie! Zobaczysz, będziesz się zmieniać lepiej ode mnie! I nie jestem mały!
- Jesteś, jesteś. Mój mały, puchaty kiciuś.- Zaczęłam czochrać jego futro na głowie.
- Wcale nie! - Wybuchnęłam szczerym, niekontrolowanym śmiechem. Po chwili dołączył do mnie i jego śmiech, Dość wyskoki, jeszcze chłopięcy i taki ciepły. Ten zgodny chór naszych głosów w tym momencie, jest jak jakaś bardzo wesoła melodia. Przyjaciel... Chyba fajnie jest takiego mieć.

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 3. On

Wczoraj tańczyłam przy ognisku do białego rana, wyjąc i w pełni mogąc być sobą. Dziką sobą. Z tymi malowidłami na twarzy i kwiatami we włosach czułam się jak leśna księżniczka. Kiedy przyszedł czas na tradycyjny taniec przyjęcia, po wykonaniu kilku odpowiednich kroków, Dorian śmiejąc się chwycił mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić w kółko. Wszyscy dookoła klaskali w rytm piszczałki. Na karzdej twarzy malował się szeroki, szczery uśmiech. Ja sama śmiałam się prawie przez całą noc. To taka rekompensata za wszystkie wylane niedawno łzy. Kiedy wróciłam do domu, rodzice trzymali już telefon, w celu zgłoszenia zaginięcia na policję. Na szczęście udało mi się im wcisnąć, że zapisałam się do harcerstwa, mój wygląd mi w tym nieco pomógł.W poprzednim lesie nie uczestniczyłam w takich zabawach, owszem były, ale bardziej dostojne i sztywne. To dzięki Dorianowi cały las aż tętni życiem. Młode serce ożywiło stary leśny organizm. Jest w ogóle niepodobny do Taruki. Znam go tak krótko, a czuję jakby był moim przyjacielem od lat. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Bez wahania oddałabym za niego życie. Chociaż , w moim przypadku życie nie jest najcenniejszą rzeczą jaką mam. Od wielu lat pragnę umrzeć. Śmierć to jedyny sposób, abym w pełni mogła przynależeć do świata duchów. Wybrane dusze zostają duchami lasu. Rodzą się na nowo, razem z rośliną, bądź rzeczą, którą się opiekują. Ale niestety, nigdy nie są to samobójcy, więc nie mogę przyspieszyć swojej śmierci. W kilku słowach, pragnę umrzeć, żeby zacząć żyć. To dziwne uczucie, tak cierpliwie oczekiwać własnej śmierci. Dobrze wiem, że nie pasuję do tego świata. W szkole zawsze mi dokuczali, a gdy zareagowałam, zaczęli się mnie bać. Znaczy, w podstawówce. W gimnazjum byłam wszystkim obojętna. Kiedy musiałam, rozmawiałam z innymi, bywało nawet całkiem miło, ale cały czas czułam się jak intruz. Bo świat w którym żyję nie jest moim światem. Chcę się od niego oderwać. Uciec. Nie wybrałam szkoły. Nawet nie wiem którą zaznaczyłam. Pod koniec wakacji po prostu zniknę. Przeczekam rok, lub dwa w górach, a potem wrócę do mojego lasu. Będę żyć ukryta. Martwa dla ludzi. Rozmyślając patrzę w lustro. Mama kupiła mi sukienkę na ramiączkach. Całą białą, nad kolano. Uszytą jakby z mgły. Piękny materiał. Przylega do piersi i brzucha, a od bioder w dół rozszerza się. Naprawdę mi się podoba. To w niej ucieknę. Tak, zdecydowanie w niej. Ciekawe czy rodzice będą za mną tęsknić? I tak widujemy się tylko wieczorami i to nie codziennie. Pracują. Pensja choć bardzo wysoka zawsze była dla nich za mała. Cały czas wypruwają sobie żyły żeby tylko mieć... więcej.  Mama uwielbiała mnie stroić. Zawsze mówiła, że to dla mnie tak ciężko pracuje. Tylko że ja nigdy nie chciałam. Nie potrzebowałam. Z ojcem kontaktu nie mam praktycznie wcale. Czy będę za nimi tęsknić?  Nie. No może... Trochę... Zakładam japonki. Dosłownie na sztukę.  Idę poznaną mi wczoraj ścieżką. Znów las wita mnie zapachem żywicy i igieł. Piękna dziś pogoda. Słońce głaszcze swymi gorącymi promieniami świat. Biorę klapki w dłoń i biegnę, ale tym razem skręcam w innym kierunku. Pora trochę pozwiedzać. Wbiegam na leśną polanę. Strumyk. Zatrzymuję się. Siedzi przy nim wodniczka. Patrzy na mnie. Jej zamglone oczy są dziwnie hipnotyzujące. Uśmiecha się i wskazuje dłonią drzewo koło niej. Chyba mam usiąść. Nic nie mówi, ja też nie. U Orianczyków słowa nie zawsze są konieczne. Siadam. Patrzę w górę. Między gałęziami kasztanowca prześwitują promienie słońca. Pięknie. Do moich uszu dobiega wysoki, czysty dźwięk. To wodniczka. Śpiewa, a raczej zawodzi. W tej pieśni nie ma słów. Jest tylko przejrzysty dźwięk i pieszcząca uszy melodia. Uśmiecham się. Opieram się o drzewo. Na odsłoniętych plecach czuję szorstką korę. Tak mi jakoś, dobrze. Piosenka usypia. Zamykam oczy. Czuję słońce tańczące na mojej skórze. Zapadam się w głąb siebie. Mogłabym tak zostać na zawsze. W tym miejscu. Słuchając szumu wody i tej melodii...


Otwieram oczy. O matko! Zasnęłam! Niebo jest już czarne, a jedynym źródłem światła jest księżyc. Zrywam się na równe nogi. Wodniczka uśmiecha się i macha mi. Odpowiadam tym samym. Biegnę, w panice szukając drogi powrotnej. Nie wiem gdzie jestem, rodzice będą wściekli. Widzę światło w oddali. Ludzie! Przyspieszam. W szaleńczym pędzie wybiegam na kolejną leśną polanę. Co jest? Przede mną jest tylko jeden dom. Mały, drewniany. W małych, krzywych oknach świeci się wątłe światło, które dają prawdopodobnie świece. Ściany porasta  winorośl. Wokół niego jest całe mnóstwo kwiatów, a w większości róż, w różnych kolorach i gatunkach. Ich zapach jest upajający. Nad całą polaną unoszą się malutkie, świecące punkciki. To świetliki, są dosłownie wszędzie. To naprawdę piękne miejsce. Pierwszy raz widzę coś takiego. Czyżby mieszkał tu jakiś samotny człowiek? Nieważne! Teraz muszę szybko wrócić do domu!
- Przepraszam, zgubiłaś się?- Rozległ się za mną głos. Cała podskoczyłam i odwróciłam się na pięcie. Kto to?! Co do cholery człowiek robi o tej porze w lesie ?! Zaraz się dowie, co ja o nim myślę! Widzę drania. Osobą która mnie wystraszyła jest chłopak w moim wieku. Jest bardzo wątłej budowy. Niebieska koszula wisi na nim jak na wieszaku. Jego jasna skóra w świetle księżyca wydaje się być niemal biała. Kasztanowe włosy porusza delikatny wiatr. Jego oczy...
BUM-BUM...
Jego wielkie brązowe oczy wpatrują się we mnie...
BUM-BUM...
Zamarłam... Co jest grane?... Czemu nie mogę wydobyć z siebie słowa?... Czemu on tak na mnie patrzy?!...
BUM-BUM... BUM-BUM...BUM-BUM...
I co to za palpitacje serca?... Ten łagodny wzrok... Dwa wielkie, brązowe koraliki... Jak jeziora, w których właśnie tonę... Chcę... Chcę dotknąć jego twarzy... Tej papierowej twarzy... Tych bladych pełnych ust... Wygląda jakby chciał coś powiedzieć, ale milczy. Po prostu patrzy... Uwięził mnie...W swoich oczach... Czuję jakbyśmy byli gdzie indziej, całkiem sami, w jakiejś wielkiej błyszczącej przestrzeni. Muszę się uwolnić... Muszę z stąd uciekać... Siłą woli odwracam się i ile sił w nogach biegnę do lasu. Uciekać... Uciekać... Uciekać... Co to było?! To... Uczucie... Serce zaraz wyskoczy mi z piersi... W oddali słyszę krzyk.
- Czekaj! Stój!
 Miękki głos. Pasujący do całej tej łagodnej postaci. Kim on jest? Co mi zrobił? Całkiem zwariowałam, czy co ?! Przyspieszyłam. Uciekać... Nie wiem jak, którędy i kiedy ale dotarłam do domu. Wbiegłam do pokoju i rzuciłam się na  łóżko. Zaśnij! Zaśnij! Zaśnij! Musisz zapomnieć! Musisz... Uciekać.