piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 13. Jestem zmęczona...

Po przebudzeniu, kiedy poszłam się umyć do jaskiń z wodą stwierdziłam z zaskoczeniem, że farba na mojej twarzy nie jest zmywalna. Teraz już rozumiem jej przeznaczenie, dzięki niej można od razu rozróżnić kto jest z jakiej grupy. Magowie walczący mają kolor niebieski a grupa leczących zielony. Kiedy szłam tutaj, spotkałam Doriana i dowiedziałam się że ze względu na brak czasu, duchy serc lasów postanowiły że zbiorą grupę, złożoną z najpotężniejszych i najstarszych magów, którzy zostaną wysłani z każdego lasu do Pradżungli, czyli czegoś w rodzaju stolicy duchów, przebywa tam najstarsze i najbardziej chronione serce lasu. To bardzo daleko poza terenem naszego kraju. Od nas Wysłane zostaną Zuria, Trian i Odetta. Kiedy zostanie zebrana ta ogromna grupa, odprawią rytuał który zaatakuje każdego ducha i hybrydę i wpoi weń metody walki i posługiwania się czarami. Jest to metoda bardzo ryzykowna i przy tym bolesna, ale to nasza jedyna nadzieja. W normalnym tempie, nigdy nie uda nam się wyszkolić na tyle by wygrać tą wojnę. Zbieranie czarowników z całego świata zajmie dwa tygodnie. To będzie armia tak wielka że zajmą całą dżunglę. Wykonają jeszcze jedną rzecz. Luzie nie mogą nam przeszkadzać w czasie realizacji naszego planu, naszym celem jest by ich wszystkich wprowadzić w stan hibernacji. W znanej mi od dziecka baśni o śpiącej królewnie jednej czarownicy udało się sprowadzić ten stan na cały zamek, wraz z otaczającą go wsią, czyli kilka tysięcy ludzi. Nie dość że ta mistrzyni magii istnieje na prawdę to żyje do tej pory. Biorąc pod uwagę liczbę czarowników, nasz plan może się powieść. Ryzyko jest wielkie, ale jeśli nic nie zrobimy ludzkość zginie z ręki niewidzialnego dla nich wroga. Nie możemy do tego dopuścić. Dzięki mojej dociekliwości dowiedziałam się jakim cudem duchy serc lasów z całego świata są w stanie komunikować się tak szybko i sprawnie. Okazuje się że wykorzystują do tego magię wody, choć nie do końca bo to magia zwierciadeł. Duchy najczęściej wykorzystują taflę wody jako zwierciadło. Patrzę w dół, w wodę w której stoję. Sięga mi do pasa. Jest ciemno, bo jestem głęboko. Żółte paski na mojej twarzy oświetlają mnie lekko i pozwalają bym zobaczyła swoje odbicie . Moje ciało jest gładkie, wszystkie rany zagoiły się i nie ma po nich ani jednego śladu. Patrzę na moją twarz. Nie poznaję się, nigdy nie byłam osobą tryskającą optymizmem ale teraz wyglądam jakby głęboko w mojej czaszce tkwił ogromny zatruty cierń.  Mam wory pod oczami i i zapadnięte policzki. Jestem zmęczona... Świat zaczyna rządzić się całkiem nowym prawem tak nagle... Wszystko pędzi tak potwornie szybko, że wystarczy jedno potknięcie i świat zmieni się w czerwoną plamę... Nabieram powietrza i nurkuję. Farba na twarzy oświetla wodę. Pełno tu glonów i roślin wodnych. Skulam się i pozwalam, bym opadła na dno . Jestem otoczona z każdej strony czernią. Tak tu spokojnie. Woda jest chłodna, chłodzi moje jak zwykle rozpalone ciało. Powinnam iść na śniadanie. Potem czeka nas wykład prowadzony przez Klemensa. W ten sposób poznamy trochę teorii i podstaw. Przez te dwa tygodnie będziemy na przemian uczyć się i sprowadzać kolejnych świeżaków, a potem czeka mnie najpotworniejszy ból przy którym połamane kości są niczym. Magia wwierci mi się w mózg i zapisze na nim dane, których obecność będzie wymuszona. Jak bardzo to może boleć? Brakuje mi powietrza. Wstaję i odpycham się nogami od podłoża. Wypływam na powierzchnię. wychodzę na brzeg z litej skały. Tu dociera trochę światła. Zakładam na mokre ciało ubranie które dostałam od driad które zajmują się naszym oddziałem. Krótkie spodenki i luźna koszulka z szarawego materiału. Teraz nie będę się różnić od reszty. Wszyscy mają taki sam strój, męski różni się tylko tym że spodenki są dłuższe, do kolan. Wspinam się w górę po śliskiej skale wysuwając przy tym nieco moje wilcze pazury. W końcu udaje mi się stanąć przed wyjściem. Moim oczom ukazuje się ogromna kolejka świeżaków którzy patrzą na mnie nienawistnym wzrokiem. No tak... Zapomniałam. Uśmiecham się szeroko i psim zwyczajem otrzepuję się strącając wodę z moich ociekających włosów i ogona w prost na stojące przede mną osoby. Jestem wredna i złośliwa z natury, a z naturą się nie walczy. Moje zachowanie nie pozostało bez odpowiedzi, bo od razu podniosły się jęki i skargi ochlapanych, ale po mojej wczorajszej walce z entem nikt nie odważy się do mnie wystartować.
- Pogięło cię! - no tak, może z jednym wyjątkiem. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na stojącego drugiego w kolejce Tymona.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię - chyba nie specjalnie obchodzą go moje przeprosiny, trzyma głowę wysoko i wygląda na obrażonego.
- Pomyśl czasem, zanim coś zrobisz! - dopiero teraz zwróciłam uwagę na to jak wygląda. Przypomniało mi się moje odbicie w wodzie. Patrzę na niego z troską. Następny już wszedł do groty, więc mamy trochę czasu zanim wyjdzie.
- Wszystko ok? - Pytam chwytając go za ramię. Patrzę mu prosto w oczy, ze mną może porozmawiać.
- No wiesz... Ostatnio nie jest zbyt różowo... Przecież wiesz.- Patrzy w dół ale i tak widzę ten dziwny wyraz twarzy i smutek w oczach.
- Ale oprócz tego wszystko gra. Jestem tylko zmęczony. - Patrzy na mnie. Faktycznie, to ten sam czarny kot co na samym początku. Tylko wiele przeszedł.
- To dobrze. - uśmiecham się.
- Ale pamiętaj, jak by co, to wiesz gdzie mnie szukać. - To mówiąc czochram jego czarne, zakurzone włosy. Jego szare oczy zaopatrzone w wachlarz długich rzęs patrzą na mnie ze zdziwieniem. Uśmiecha się.
- Ok. - Po jego uśmiechu nawet człowiek mógłby poznać że jest kotem. Odruchowo zamyka przy tym oczy a jego twarz przybiera wyraz pyska nagrzanego słońcem, szczęśliwego dachowca. Odwzajemniam uśmiech i odchodzę w kierunku "stołówki" która powstała chyba wczorajszego dnia gdy my spaliśmy w najlepsze. Na wydeptanej trawie poustawiane są drewniane stoły na których leży jedzenie. Nie ma przy nich miejsca żeby usiąść, bo byśmy się zwyczajnie nie zmieścili. Widzę grupki osób i pojedyncze jednostki siedzące na trawie. Rozglądam się odruchowo. Kogo ja szukam?
- Tori!- o wilku mowa. Odwracam się w kierunku z którego dobiega głos Daniela. Ma na sobie "mundurek" który wisi na nim niemiłosiernie jak zresztą wszystkie ubrania. Ma mokre włosy. Pewnie był już w jednej z jaskiń z wodą. Biegnie w moim kierunku z uśmiechem . W ręce ściska grzebień.
- Wypadł ci kiedy brałaś ubrania rano. - Biorę od niego grzebień. Faktycznie muszę teraz wyglądać jak kupka nieszczęścia .
- Dzięki. - Bez zastanowienia podnoszę drewniany przyrząd, wbijam we włosy i silnym szarpnięciem próbuję je rozplątać.
- Ał!- to nie był dobry pomysł. Puszczam grzebień, który zostaje w zbitych w wielki kołtun kosmykach.
- Hahahahaha!- Daniel parsknął śmiechem.
- Mogę?- pyta wskazując palcem na moją głowę.
- Mhm.- Spuszczam głowę z rezygnacją. Siadamy na ziemi tam gdzie staliśmy i Daniel bierze się za swoją misję nie możliwą. Jest zaskakująco delikatny. To przyjemne uczucie gdy dotyka moich włosów... Zaczynam robić się senna. Jestem taka zmęczona... Te chude palce gładzące delikatnie moją głowę sprawiają że czuję się lepiej. Jak dobrze że go mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz