sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 9.Rdzawa pełnia

W tej właśnie chwili uświadomiłam sobie, jak ulotne jest szczęście. Kiedy zawył róg, a nasze dłonie zostały rozdzielone.
 Przez portal, ze strasznym hukiem wjeżdża a na polanę armia uzbrojonych po zęby duchów. Jest ich tak dużo. Oniemiałam. Stoję wryta w ziemię, mimo ewidentnie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Na ich czele stoi centaur, jest ogromny. Ma granatową skórę, długie czarne włosy spięte w warkocz i ogon tego samego koloru. Cały jest w bliznach. Ma je nawet na twarzy, z której patrzą na mnie złowrogo rubinowe oczy. W wielkiej dłoni trzyma żelazny młot. Podnosi rękę i mierzy nim prosto we mnie. Nie zdążę już nic zrobić. Przez ułamek sekundy widzę przerażenie i strach oczach Daniela, świat poczerniał. Potworny ból w żebrach . Czuję jak chude palce wymykają mi się z rąk. Nie mogę go stracić. Ignorując ból odbijam się od podłoża jak piłka i  ryjąc piętami ziemię przybieram pozycję do skoku.
- Uciekaj!- Krótki rozkaz z moich ust, który nie zna sprzeciwu. Wzrok wrócił. Widzę jak  Daniel odskakuje do tyłu, unikając ciosu miecza jednego z krasnoludów, siedzącego na czarnym jednorożcu. Uderza plecami u pień drzewa. Fala żołnierzy zabiera mi widoczność. Zaraz go tam zabiją. Krzyk, odskakuję unikając srebrnej klingi. Muszę szybko dostać się na drugą stronę. Mój przeciwnik atakuje ponownie. To czarny faun. Ponownie umykam ostrzu. W ten sposób nie zdążę, jedyny sposób to utorować sobie ścieżkę wśród wciąż rosnącej liczby ciał . Siłą. Patrzę w złote oczy wroga. Wydaję z siebie dziki ryk, którym zaskakuję samą siebie. Odbijam się od ziemi i próbuję go przeskoczyć.Ten jednak uniemożliwia mi to uderzając opancerzoną głową w mój brzuch. Z trudem chwytam równowagę wracając do pozycji przyczajonego zwierzęcia. W okół panuje straszny hałas. Krzyki splatają się ze sobą tworząc mrożący krew w żyłach dźwięk. Serce bije mi jak szalone. Ogarnia mnie coraz większy strach.
- Odsuń się, nie chcę z tobą walczyć!- Spróbuję go przekonać. Prawdę mówiąc nigdy nie walczyłam i jestem w dużo gorszej sytuacji a zwracam się do niego jakbym darowała mu życie.
- Hahaha - Gardłowy śmiech raniący uszy.
- Tu jest wojna paniusiu! Istnieje tylko jedna zasada! Zabij, albo zgiń!- To mówiąc podnosi broń i rycząc celuje prosto w moją głowę.
- Tori!- W oddali słyszę krzyk Daniela. Głos mu się łamie. Jest przerażony.
BUM-BUM...
Nie.. Nie pozwolę...Nie mogę go stracić... Widzę błysk światła odbijający się w klindze miecza tuż koło mojej głowy. Jednym płynnym ruchem omijam klingę i wyprostowanymi palcami przebijam miękką szyję fauna. Czuję gorąco na palcach. Przeciwnik wydaje z siebie dziwny bulgot. Cofam rękę wyrywając ją z ciała. Na moja twarz spada kilka gorących kropli. Zabiłam go... Słyszę jak trup z hukiem upada na ziemię..  Jego serce bije jak szalone. Zwalnia. Już nie bije. Wpatruję się z niedowierzaniem w moją zakrwawioną dłoń. Paznokcie mi się wydłużyły. Są jak komplet małych sztyletów.  Naprawdę... Go zabiłam...
- Tori!- Daniel... Widzę go, otacza go wieniec wrogów. Zwinne unika ciosów. Powala jednego z żołnierzy skacząc i kopiąc go w szczękę z pół obrotu. Walczy też pięściami. Ciosy są silne. Daje sobie radę, ale przy tak dużej ilości przeciwników za chwilę padnie. Krzyczy. Dostał strzałą w ramię.
- Daniel! - Ruszam do przodu jakby wystrzelona z procy. Stojącym mi na drodze rozszarpuję gardła pazurami. Tańczę między ostrzami tak lekko jakbym unikała gałęzi. Zmieniłam się w dzikie zwierze które zabija nawet o tym nie myśląc. Fakt że coś może mu się stać... Wlewa mi w żyły czysty ogień. Wściekle rycząc dopadam w końcu jednego z dwóch otaczających go żołnierzy. Jeden ruch ręką i pada na ziemię. Daniel się męczy, do jego piersi zbliża się klinga ciężkiego dwuręcznego miecza. Zaciska zęby. Wyrywa strzałę z ciała zdrową ręką i potężnym kopniakiem wytrąca miecz z rąk przeciwnika. Krzycząc wbija strzałę w kark żołnierza. Ja rzucam się na zbliżającego się centaura kończąc kolejny żywot. Odwracam się. Patrzę w te piękne brązowe oczy i ich nie poznaję. Szeroko otwarte, z niedowierzaniem patrzą prosto na mnie. Muszę teraz wyglądać tak jak on. Stoimy na przeciw siebie a otaczają nas krzyki przerażenia. Kolejny dźwięk rogu. Koło nas przebiega chorda duchów obryzganych krwią. Wracają. To już koniec. Portal zamyka się. Teraz wyraźnie słyszę rozpacz w głosach wokół. Tylu ich łka, po stracie kogoś bliskiego. Trzymając się kurczowo martwego ciała. Widzę Rairę. Z jej ust wydobywa się nieludzki skowyt. W zakrwawionych ramionach kołysze... Lili... Dorian cały we krwi stoi osłupiały, podobnie jak my. Wszędzie na trawie roi się od rdzawych plam. Wszystko jest rozwalone, nie ma śladu po uczcie i ognisku. W powietrzu unosi  się zapach śmierci. Każde oczy które napotykam wzrokiem, są pełne obłędu. Tak strasznego widoku nigdy nie miałam przed oczami. Wracam wzrokiem do Daniela, jakby pragnąc się upewnić czy naprawdę żyje. Nasze oczy się spotykają. Robię krok, bezwiednie. Idę do niego a on idzie do mnie. Gdy jesteśmy już blisko chwytamy się siebie nawzajem tak rozpaczliwie, że nie wiem czy można nazwać to przytulaniem.Trzymając się razem kurczowo osuwamy się na kolana. Czuję ciepło na ramieniu. Wiem że teraz z jego szeroko otwartych oczu płyną łzy, tak samo jak z moich. Przez to jedyne pół godziny, które zazwyczaj wypełnione było śmiechem i magią, udało się komuś wylać tyle krwi. W tą pełnię księżyc zabarwił się na rdzawy kolor, i trudno go będzie zmyć z naszej pamięci. Nic się od teraz nie liczy, tylko to, że Daniel odwzajemnia mój uścisk.

piątek, 7 listopada 2014

Wiersz.2. Dom.

           Dom

Gdzie jest ten dom?
Bo te zimne cztery bryły...
Niczym są...
Ściany pełne krzyków
Mają w sobie mrok.
Ten dom... To nie dom...
Czy dom musi mieć ściany?
Bo gdy nie...
To u powały wisiał by mi w takowym
Kryształowy żyrandol z gwiazd utkany,
A na podłodze gobelin z trawy.
Moim psem wilk, matką mi ziemia,
A ojcem Bóg,
Uśmiechy słali by mi w deszczu i
W słońcu i w wierze,
Miłością gładząc pochyloną głowę
Dziecka co  żyje powietrzem.
Dziecka ziemi, siostry prochu,
Coby oddech swój splatało z matą ziemią.
Gdzie jest ten dom?
Chcę do niego.

sobota, 1 listopada 2014

Mały bonus

Cześć wszystkim
Ostatnio stwierdziłam, że mogą zdarzyć się spore odstępy czasu między kolejnymi rozdziałami ( tak jak w przypadku ostatniego) więc postanowiłam, że w ramach załatania tychże dziur będę dodawać moje wiersze , bądź zdjęcia. Postaram się robić to systematycznie, przynajmniej raz na tydzień, zobaczymy jak mi wyjdzie :p


            Długo...

Skruszone serce rozwiał wiatr
I utkwił je w gałęziach wierzby.
Długo płakała nad skruszonym sercem.

W błękitne oczy wbił się ból
I czarną pustkę pozostawił.
Długo nie przejrzy, bo ją świat odprawił.

Na białych palcach czarne łzy
I siatka cienkich blizn kolczastych.
Długo nie nie znikną te znamiona straszne.